sobota, 13 października 2012

Rozdział 20


/ Igor /


            Odpoczynek w zaciszu własnych czterech ścian zaczynał mnie już nudzić. Snułem się po całym lokum, zupełnie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Żaden program w telewizji mnie nie interesował. Nie mogłem również znaleźć zajęcia, które skutecznie pochłonęłoby moją uwagę. Odpoczynek był mi jeszcze bardzo potrzebny, ale tracił on sens, gdy nie miałem do kogo się odezwać. Swoją drogą, zastanawiało mnie, dlaczego nikt mnie nie odwiedza. Czasem zadzwonił Grześ albo Benek, ale żaden z nich nie pojawił się w progu mojego mieszkania. Chciałem wydedukować, dlaczego tak się dzieje, lecz moje rozważania zostały przerwane przez dzwoniący telefon. Leniwie podniosłem się z kanapy, po czym sięgnąłem po aparat. Spojrzawszy na wyświetlacz, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Przetarłem oczy i spojrzałem jeszcze raz. Byłem już pewien – moja wyobraźnia nie płatała żadnych figli. Odbierając połączenie, czułem przyspieszone bicie swojego serca.
            - Mam cię udusić? – zapytała śmiertelne poważnie.
            - Niby dlaczego? – odpowiedziałem również pytaniem.
            - Za chęć do życia i miłość do ojczyzny – jej ton nie zmieniał się.
            - W takim razie masz bardzo mocne argumenty do wykonania wyroku – zażartowałem.
            - Bardzo śmieszne – w słuchawce usłyszałem jej chichot – a tak całkiem poważnie: jesteś dzisiaj w domu?
            - Dla ciebie zawsze – odparłem z uśmiechem – zapraszam w moje skromne progi.
            - W takim razie, do zobaczenia – usłyszałem, nim odłożyła słuchawkę.
Po rozmowie z Kingą czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na całej Ziemi. Mając świadomość, że niebawem dziewczyna wpadnie z wizytą, nie posiadałem się z radości. Wreszcie nie musiałem sam spędzać czasu! W oczekiwaniu na spotkanie skierowałem swoje kroki do sypialni oraz łazienki, gdzie umyłem twarz i włożyłem czyste ubranie. Przygotowałem się w samą porę, bo gdy tylko znalazłem się z powrotem w salonie, zadzwonił dzwonek. Nie kryjąc swojej radości z odwiedzin Kingi, poszedłem otworzyć. Tak, jak się spodziewałem, za drzwiami stała uśmiechnięta dziewczyna. W dłoni trzymała pełną zakupów torbę, co spowodowało, że poczułem się trochę niezręcznie.
            - Znowu dokarmiasz biednego kalekę? – zapytałem nieco zażenowany.
            - Nie marudź – odpowiedziała, wchodząc do środka.
Chociaż nie było mi to specjalnie na rękę, nie komentowałem zaistniałej sytuacji. Pomogłem jej tylko zdjąć płaszcz, po czym poprowadziłem do kuchni. Natychmiast zabrała się do pracy. Chciałem pomóc w przyrządzeniu posiłku, lecz cała radość jeszcze ze mnie nie opadła, co zaowocowało drżeniem rąk. Jej reakcja była więc jednoznaczna: dostałem nakaz włączenia sobie telewizji i cierpliwego czekania.


***


            Po jakieś godzinie do moich nozdrzy dotarł całkiem przyjemny zapach pysznej potrawy. Czując pustkę w żołądku, poszedłem do kuchni, w której wciąć rządziła Kinga. Zerknąłem jej przez ramię i nie mogłem wyjść ze zdumienia. Ułożone na talerzach naleśniki wyglądały wręcz przepięknie. Zastanawiałem się, czy mam jeść, czy jeszcze się zachwycać. Na szczęście moje wątpliwości zostały rozwiane w momencie, gdy talerze zostały postawione na stole.
            - Smacznego – usłyszałem z ust mojej towarzyszki.
            - Dziękuję – odparłem, uśmiechając się.
Przez dłuższą chwilę jedliśmy w milczeniu. Każdy z nas zajęty był swoimi własnymi myślami i nie zwracał uwagi na drugą osobę. Wciąż cieszyłem się, że ktoś o mnie pamięta. Dlatego też minęło zażenowanie, z jakim przyjmowałem w swoje progi gościa. Nie mogłem marudzić, gdy przede mną stały takie smakołyki; zajadałem się nimi ze smakiem.
            - Widzę, że jesteś nieźle wygłodzony – zażartowała.
            - I to jak – zgodziłem się – sam najczęściej spalę sobie obiad albo nie dogotuję.
            - Ciapa – skomentowała krótko, uderzając w ramię.
Reszta posiłku upłynęła nam w przyjemnej atmosferze. Gdy skończyliśmy, pomogłem Kindze posprzątać i wspólnie usiedliśmy przed telewizorem. Nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu oglądając jakąś ckliwą komedię romantyczną. W gruncie rzeczy film nie był nawet ciekawy, ale najważniejsze było mieć ją obok siebie. Tęskniłem za naszymi rozmowami i tą bliskością. Teraz wszystko zaczęło się spełniać. Lepszego popołudnia nie mogłem sobie wymarzyć, nie ma co.


***


/ Patryk /


            Od kilku dni nie mogłem przestać bić się z myślami. Wspomnienie ostatniej rozmowy z Izą nie przestawało mnie trapić i utrudniało zadanie. Zupełnie nie potrafiłem podjąć decyzji, zwłaszcza słusznej. Wciąż nie chciałem, aby pojawienie się dziecka zniszczyło moją karierę. Wstawanie w nocy nie wróżyłoby wzrostu mojej formy. Wręcz przeciwnie. Grałbym coraz gorzej i musiałbym pożegnać szanse na grę w pierwszej szóstce. Chociaż z drugiej strony zdałem sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządzam swojej dziewczynie. Ona straciła brata, ja nigdy nie miałem mamy i tak po prostu chciałem zabić własne dziecko! Dopiero teraz uświadomiłem sobie to, jak postąpiłem. Zdecydowanie nie zasłużyłem sobie na wybaczenie, co to, to nie!
            Chociaż byłem przekonany, że Iza nie wybaczy mi tego, jak ją zraniłem, wiedziałem jedno. Powinienem pójść do niej i przeprosić za to, w jaki sposób została przeze mnie potraktowana. W tym właśnie celu udałem się do osiedlowej kwiaciarni. Poprosiłem o najpiękniejsze róże, jakie można było w tej chwili znaleźć. Szczęście widocznie mi sprzyjało. W parę minut po wyjściu z domu byłem zaopatrzony w przeogromny bukiet z czerwonych róż oraz niewielką torebkę, w jaką pakuje się urodzinowe prezenty. Jednak zawartość nie miała nic wspólnego z okolicznościowym upominkiem. W środku znajdowała się mała, kolorowa grzechotka, którą Iza kiedyś da naszemu maleństwu. O ile w ogóle będzie chciała przyjąć ode mnie to, co niosłem. Nie miałem ochoty rozmyślać o tym, co się wydarzy. Moje serce biło przyspieszonym rytmem, a dusza szła ze mną ramię w ramię. Nim się obejrzałem, byłem już na miejscu. Nacisnąłem dzwonek, a moje serce zaczęło wyrywać się z piersi. W tamtej chwili miałem ochotę zapaść się pod ziemię.


***


/ Iza /


            Dzisiejszy dzień należał do tych, w których nie miałam ochoty opuszczać łóżka. Depresja związana z żądaniem usunięcia ciąży dawała się we znaki coraz częściej. Rozważałam ten pomysł i nie wiele brakowało, abym umówiła się na zabieg, jednak zawsze w ostatniej chwili wycofywałam się z tego. Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Niechętnie wstałam, kierując swe kroki do przedpokoju. W chwilę później pożałowałam swojej decyzji. Na korytarzu stał ten drań, którego nie miałam ochoty oglądać. W jednym momencie wezbrał we mnie przeogromny gniew. Chciałam zatrzasnąć drzwi przed jego nosem, jednak uniemożliwił mi to, wkładając stopę pomiędzy framugę a skrzydło. Teraz zmuszona byłam wpuścić go do środka. Gdy wszedł, zamknął za sobą drzwi, a ja skierowałam się w stronę swojego pokoju. Natychmiast położyłam się w łóżku, a twarz zwróciłam w stronę ściany. Czułam na plecach jego zasmucone spojrzenie, jednak było mi to całkiem obojętne.
            - Możemy porozmawiać, słońce?  - zapytał z nadzieją w głosie.
            - Nie mamy o czym – mruknęłam, nie odwracając się.
            - W takim razie chociaż mnie wysłuchaj – poprosił i podał mi kwiaty.
W pierwszej chwili miałam ochotę wyrzucić go za drzwi, uderzając wcześniej w głowę tym wiechciem. Lecz coś tknęło mnie, by pozwolić mu wylać te nieskończone żale. Wciąż lekceważąc środkowego, słuchałam jego wywodu. Zupełnie nie rozumiałam jego strachu o karierę i spadek formy. To może zdarzyć się każdemu, bez względu na to, czy zostanie ojcem, czy też nie. Moim zdaniem Patryk nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za nasze nienarodzone maleństwo, ale mniejsza o to. Z coraz większym przejęciem opowiadał o tym, jak każdej nocy płakał za mamą i pisał listy, które jego tata potajemnie zanosił zanotowane kartki na jej grób. Chociaż nie dawałam tego po sobie poznać, współczułam mu i poniekąd rozumiałam, co musiał czuć, gdy oznajmiłam mu nowinę. Nie zmieniało to jednak faktu, że potraktował mnie okropnie chamsko. Na co, jak na co, ale na żądanie aborcji przez mojego chłopaka nie zasłużyłam i powinien to wiedzieć.
            - Wybaczysz mi? – zapytał, gdy skończył swój monolog.
            - Nie wiem – odparłam, kryjąc łzy.
            - Zrób to dla naszego dziecka – powiedział, po dłuższej chwili milczenia.
Takiego argumentu w życiu bym się nie spodziewała, a już na pewno nie po nim. Zauważyłam jednak, że czas naszej rozłąki został odpowiednio spożytkowany przez pana Czarnowskiego. Przez wzgląd na przeszłość i na mnie przestał stawiać mi niebotyczne wymagania. Teraz byłam już pewna: nie ważne, co się stanie, urodzę dziecko i nie pozwolę, by ktokolwiek je skrzywdził.
            - Niech będzie – wydusiłam, patrząc w jego niebieskie tęczówki.

______________________________________

Oddaję w Wasze ręce kolejną notkę.
Mam nadzieję, że przypadnie do Waszych gustów.
Pozdrawiam : *

środa, 3 października 2012

Rozdział 19



/ Patryk /


            Od momentu kłótni z Izą nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Krążyłem po mieszkaniu, próbując zająć się różnymi rzeczami. Jednak nic nie pomagało. Wciąż myślałem o tym, co wydarzyło się dokładnie przed tygodniem. Co prawda miałem wyrzuty sumienia z tego powodu, lecz za nic w świecie się do tego nie przyznam. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Zapewne sąsiadce znowu zabrakło cukru, którego ja niby mam pod dostatkiem. Nieco podirytowany poszedłem otworzyć. Wielkie było moje zdziwienie, gdy w progu ujrzałem Gregora. Przesunąłem się w drzwiach, aby zrobić koledze miejsce. W milczeniu obserwowałem, jak leniwiec zdejmuje z siebie buty oraz kurtkę. Nie pytając mnie o zdanie, skierował się do salonu. Poszedłem więc za nim. Nie zająłem miejsca na kanapie, a jedynie stanąłem przy oknie, wpatrując się gdzieś w dal. W pomieszczeniu zapanowała uciążliwa cisza, której żaden z nas nie miał ochoty przerwać. W końcu Grześ nie wytrzymał i sprowadził mnie na ziemię:
            - Mam cię udusić już, czy za chwilę? – zadał mi pytanie.
            - Pogięło cię Łomacz do reszty, czy co? – odwzajemniłem odpowiedź.
            - Nie mnie, tylko ciebie – kumpel odgryzł się, patrząc dziwnym wzrokiem – co ty wyczyniasz?
            - Chodzę na treningi i odpoczywam – rzekłem, siadając w fotelu.
            - No właśnie widzę, jak się gryziesz – Grześ nie ustępował.
            - Wydaje ci się – chciałem uciąć tę bezsensowną rozmowę.
            - Nie wydaje – rozgrywający nadal drążył temat – chodź, napijemy się piwa.
Z ochotą przystałem na tę propozycję, gdyż poczułem dziwną suchość w gardle. Wspólnie kierując się do przedpokoju ubraliśmy kurtki oraz buty. Biorąc z szafki klucze, zamknąłem drzwi, po czym ruszyliśmy. Nogi same poniosły nas w stronę ulubionego klubu. Weszliśmy do lokalu, zajmując stolik tuż przy oknie. W chwilę później udałem się do baru, gdzie zamówiłem nasz ulubiony alkohol.



***


            Już od paru godzin siedzieliśmy z Grzesiem w pubie, sącząc kolejną butelkę piwa. Straciliśmy rachubę opróżnionych szklanek i robiliśmy się coraz bardziej wstawieni. Nastrojowa muzyka powodowała, że nie odczuwaliśmy potrzeby rozmawiania. Jednakże w pewnym momencie pomieszczenie wypełniła przeraźliwa cisza, której mieliśmy dosyć. Zwłaszcza leniwiec. Sącząc powoli alkohol, popatrzył na mnie znacząco. Udałem jednak, że nie wiem, o co chodzi.
            - Może wreszcie wydusisz z siebie, co cię martwi? – zapytał.
            - Nic takiego… - próbowałem ominąć temat.
            - Przecież widzę – Uparciuch z tego Grzesia, nie ma co.
            - No dobra – uległem, widząc że nie odpuści.
            - Więc słucham – kapitan zachęcił mnie do opowieści.
Po krótce zrelacjonowałem mu to, co ostatnio wydarzyło się w moim życiu. Kumpel nie mógł uwierzyć w moje słowa. Nie mieściło mu się w głowie, że mógłbym ot tak rzucić Izę. Ja jednak byłem dorosłym facetem i wiedziałem, co robię. Nie miałem ochoty wychowywać dziecka, zwłaszcza teraz, kiedy klub był na dobrej drodze do zdobycia medalu. Chciałem skupić się na grze, a nie wstawaniu w nocy tylko po to, by zmienić pieluchę albo coś w tym rodzaju. Nie mówiąc już o tym, że przychodziłem do własnego domu, by odpocząć, a nie słuchać płaczu, bo coś zostało zrobione nie tak, jak powinno.
            - A palnąć cię w ten głupi łeb? – Łomacz był nieźle zirytowany.
            - Nie musisz – odparłem równie wkurzony.
            - Ale cię trzepnę – odrzekł przyjaciel, unosząc się z miejsca – może wreszcie zrozumiesz, jak się traktuje kobiety.
Nie spodziewałem się po nim takiej reprymendy! Kto, jak kto, ale Gregor nie miał prawa mnie pouczać. To, że miał dziewczynę, nie było moim problemem i nie mieszałem się w jego życie. Dlatego nie rozumiałem prawionych przez niego kazań. Nie dałem po sobie poznać zdenerwowania i mimo uszu puściłem jego morały. Niepostrzeżenie nasza rozmowa zeszła na temat Igora. Atakujący wciąż leżał w szpitalu i nie było od niego żadnych wieści. Nawet sztab szkoleniowy naszej drużyny był słabo poinformowany o jego stanie zdrowia. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać na temat wypadku. Zachodziłem w głowę, jak mogło do niego dojść, skoro Igor jechał zgodnie z przepisami i nie szarżował. No tak… Kierowca, który wjechał w jego samochód był pijany. Nie wiele brakowało, aby Igor i Kinga zginęli.
            - Słyszałeś, że podobno ten kretyn zginął? – zagadnąłem siedzącego naprzeciwko kolegę.
            - Szczerze powiedziawszy, nie wiele mnie to interesuje – odparł kapitan – najważniejsze, że Igor żyje…
W duchu musiałem przyznać mu rację. I ja cieszyłem się, że mogę odwiedzać kolegę w szpitalu, a nie na cmentarzu. Wbrew pozorom lubiłem tego pociesznego geniusza i nie przeżyłbym jego śmierci. Rozmawiając tak o wypadku, zupełnie nie przypuszczaliśmy, iż możemy być podsłuchiwani. W klubie kręcili się różni ludzie, więc w zasadzie każdy mógł usłyszeć naszą rozmowę. Jednak jeden z gości siedzących nieopodal zwrócił moją uwagę. Miał specyficzny wygląd dziennikarskiej hieny, która najchętniej chodziłaby za mną jak cień.
            - Ten gość mi się nie podoba – wskazałem dłonią w stronę stolika obok – idziemy.
Na całe szczęście Grzesiek nie pytał, o co chodzi, ale posłusznie za mną wyszedł. Coś mi się wydaje, że lokalne brukowce będą miały co napisać w jutrzejszym wydaniu…



***


/ Kinga /


            Odkąd opuściłam szpital, czułam w sercu dziwną pustkę. Nie chciałam się do tego przyznać, ale uczucie, jakim obdarzyłam Igora, wzmagało się. Współczucie, które budziło się we mnie na jego widok w szpitalnym łóżku, przerodziło się w coś więcej, niż zwykła litość. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej pewna tego, co czuję. Dziś też brakowało mi jego uśmiechu i spojrzenia czekoladowych oczu. Dlatego postanowiłam zrobić dla niego małe zakupy i odwiedzić. Dzierżąc w dłoni koszyk z owocami, słodyczami i sokami, udałam się w kierunku szpitalnego gmachu. Przekraczając jego próg, od razu poszłam do windy, która zawiozła mnie na właściwe piętro. Z łatwością odszukałam drzwi oznaczone numerem 16. Zapukałam delikatnie, po czym weszłam do środka. Igor nadal leżał w łóżku stojącym przy oknie. Nie zareagował na moje ciche nawoływanie, dlatego pomyślałam, że śpi. Nie zraziło mnie to jednak. Czując na sobie spojrzenia innych pacjentów, usiadłam na stojącym przy jego łóżku krześle. Wyłożyłam produkty na szafkę nocną, po czym uchwyciłam jego dłoń. Była niesamowicie zimna! Ze zgrozą stwierdziłam, iż serce chłopaka może właśnie się zatrzymywać. Ta myśl była dla mnie o tyle drastyczna, że nie mogłam powstrzymać się od łez. Już miałam zamrugać powiekami, w celu ukrycia swojego strachu, gdy poczułam na sobie spojrzenie czekoladowych oczu. Patrząc gdzieś w dal, nie wierzyłam w bieg wydarzeń. Lecz uścisk jego dłoni utwierdził mnie we właściwym stanie rzeczy.
            - Igor! – Niemal wykrzyknęłam – ale mnie wystraszyłeś!
            - Czym cię wystraszyłem – zapytał wciąż słabym głosem.
            - Ta zimna dłoń… - wydukałam – myślałam, że nie żyjesz.
            - Jak widzisz, jestem cały i zdrowy – uśmiechnął się nikle – dziękuję, że przyszłaś.
Słysząc ten słaby głos miałam ochotę skakać z radości. Długo nie mogłam uwierzyć w prawdziwość faktów, lecz jego szept przekonywał mnie, iż nie mam się o co martwić. Igor wracał do zdrowia z prędkością światła. Wiedziała, iż niebawem wyjdzie, a wtedy wszystko będzie już dobrze. Nie mogłam ukryć brakującego kawałka mojej rzeczywistości. A w zasadzie rzeczywistości, którą sama sobie wytworzyłam i wierzyłam w jej spełnienie. Igor jakby czytał w moich myślach. Patrzył na mnie tęsknym wzrokiem, który mówił o wyjściu z tego ponurego miejsca. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie. Biłam się z setkami myśli, nie wiedząc co powiedzieć.
            - Kocham cię – powiedziałam niepostrzeżenie dla samej siebie.
            - Ja ciebie też – odparł, podnosząc się lekko na łokciach.
Zupełnie nie wiedząc, co robię, wpiłam się w usta atakującego. Złączeni w namiętnym pocałunku, straciliśmy rachubę czasu. Świat stał się piękniejszy i stracił wszelkie swoje wady. Chciałam, aby to trwało wiecznie. Czar jednak prysł, gdy w progu stanął jakiś niezidentyfikowany osobnik.
            - To może ja przyjdę później – usłyszeliśmy głos Pająka, a w chwilę później trzask zamykanych drzwi.


***


/ Iza /


           
            Pogoda ostatnich dni jedynie mnie dobijała. Od rozmowy z Patrykiem, czułam się coraz gorzej i w ogóle nie wychodziłam z łóżka. To nie było dobre rozwiązanie, jednak trudno postąpić inaczej, gdy wszystko się wali. Sama zaczęłam się zastanawiać, czy będę w stanie przerwać studia i zająć się wychowaniem dziecka. Przyjechałam tu, by się kształcić i zdobywać wiedzę, a nie zajść w ciążę. Myśl, że Patryk miał rację zaczynała mnie już prześladować. Aborcja śniła mi się po nocach, w coraz bardziej brutalnych wersjach. Nie mogłam już tego znieść! Nie wytrzymywałam tego, co działo się ze mną i maluszkiem, który wciąż tkwił w moim ciele. Moje paskudne rozmyślania zostały przerwane przez wchodzącą do mieszkania Kingę. Zakopałam się w pościeli, udając że śpię. Jednakże takie rozwiązanie nie przyniosło rezultatów. Przyjaciółka z impetem otworzyła drzwi mojego pokoju, po czym bez pytania zajęła sobie miejsce na krześle. Przyglądała mi się przez chwilę, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę.
            - Izka, co ty odwalasz? – zapytała wreszcie bez ogródek.
            - Walczę ze swoją depresją – odparłam.
            - Nie sądzę, byś miała do niej powód – usłyszałam.
            - A jednak… - zawiesiłam głos – zbyt słabo mnie znasz.
Pod wpływem jej pytającego spojrzenia zrelacjonowałam ostatnią rozmowę z chłopakiem. Przyjaciółka nie przerywała mi, choć na jej usta cisnęły się tysiące pytań. Widać było, że nie rozumiała, jak się czułam, gdy kazał mi dokonać aborcji. Zwykłego zabójstwa nienarodzonego dziecka. A przecież sam nie dawno opowiadał nam o swojej mamie, która nie przeżyła porodu. Nie rozumiałyśmy go, zwłaszcza ja. Nie miałam pojęcia, dlaczego kazał mi zrobić coś tak strasznego. Ocierając kapiące łzy, przytulam się do Kingi. Słuchając bicia jej serca, stopniowo się uspokajałam. Po chwili popatrzyłam na nią błagalnie, prosząc o radę.
            - Będzie dobrze – powiedziała.
            - Co ma być, to będzie – odparłam, znów uderzając w płacz.

_____________________________________

Oddaję w Wasze ręce kolejną notkę i z przykrością muszę stwierdzić, że jest bliżej niż dalej końca.