środa, 14 listopada 2012

Rozdział 21



/ Iza /


            Już od samego rana byłam dziwnie podekscytowana. Moja radość właściwie nie ma końca, a ja sama nie mogłam usiedzieć w miejscu. Tę niecodzienną euforię zauważyła Kinga, która dopiero co weszła do kuchni. Ja sama dopiero w tej chwili dostrzegłam, że ręce mi się trzęsą i rozlałam znaczną część zawartości czajnika, która powinna była znaleźć się w moim kubku, wraz z kilkoma ziarenkami mojej ulubionej kawy.
            - Coś ty taka rozkojarzona, słońce? – zapytała przyjaciółka, odbierając mi z rąk naczynie.
            - Wydaje ci się… - próbowałam wymigać się od odpowiedzi.
            - Kiepska z ciebie aktorka – zaśmiała się, podając mi kubek – no już, powiedz, co jest na rzeczy.
Chociaż wolałam zachować to w tajemnicy, nie byłam w stanie. Badawcze spojrzenie Kingi nie pozwalało o sobie zapomnieć i przeszywało mnie na wylot. Miałam zrobić jej niespodziankę, ale trudno. Nie mogła nic poradzić na to, że moja przyjaciółka była bardziej ciekawska od wszystkich osiedlowych dewotek.
            - Powiesz mi, czy nie? – zapytała podejrzliwie.
            - Powiem, powiem – skapitulowałam, nie chcąc dłużej z nią walczyć.
            - No więc słucham – uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
            - Idę dziś na USG – wyrzuciłam z siebie zarumieniona – poznamy płeć maleństwa.
            - To świetnie! – krzyknęła uradowana – ale już mi się tak nie denerwuj.
            - Dobra, dobra – odrzekłam, po czym poszłam się przygotować.


***


            - Jak ja sobie teraz poradzę? – zawodzi ciężarna żona mojego brata – no jak?
            - A co ja mam, Aga, powiedzieć? – pytam, ocierając pojedynczą łzę.
            - Nie wiem… - szlocha w moje ramię – po prostu nie wiem…
Od pogrzebu Arka minął zaledwie miesiąc, a ja wciąż nie mogę się pozbierać. Każdy dzień jest dla mnie wiecznością, każda godzina wydaje się być mordęgą. Bez tego Chudzielca mój świat nie istnieje. Nic nie jest już takie samo.
            Z każdą chwilą nastrój mój i Agnieszki się pogarsza. Nie mamy już łez ani sił, by płakać. Wszystko ogromnie nas przerasta i tak samo tęsknimy za Arkiem. Ja – za bratem, ona – za mężem, ojcem swojego nienarodzonego dziecka. Jej stan nie pozwalał na jakiekolwiek nerwy, nie powinna też tyle szlochać. Nie chciałam, żeby się nad sobą użalała, ale nie potrafię jej pomóc. Jedyna rzecz, jaką mogę w tej chwili zrobić, to zabrać bratową na cmentarz. Moja myśl szybko się urzeczywistnia. Za moją namową wkładamy jesienne kurtki, by w chwilę po tym udać się do kwiaciarni, gdzie kupujemy ulubione kwiaty mojego brata, a także znicze. W okamgnieniu stajemy nad jego grobem. Moim oczom ukazuje się drewniany krzyż i posrebrzana tabliczka - „ Arkadiusz Gołaś *10.05.1981 +16.09.2005.” Wszystkie spędzone z nim chwile przelatują mi przed oczyma, niczym klatki filmu w zwolnionym tempie. Czuję ogromną tęsknotę i ból po jego stracie. Czuję się po prostu źle. I choć trudno mi w to uwierzyć, Agnieszka czuje się tak samo, a nawet jeszcze gorzej. Z trudem przychodzi jej opuszczenie rano łóżka, zrobienie czegokolwiek. Bo nie ma już jego. Zabrakło w naszym życiu jednego ogniwa, jeden gracz został kontuzjowany, a my nie potrafimy odnieść zwycięstwa w naszym własnym życiu. Zbierając się w sobie, ocieram łzy. Podaję chusteczki bratowej, by uczyniła to samo. Motywuję ją przy tym nikłym uśmiechem i kiedy ona stara się uspokoić, ja zapalam kilka zniczy, chcąc dać bratu do zrozumienia, że pamiętamy i zawsze będziemy pamiętać.
            - Aguś – szepczę ledwo słyszalnie do mojej bratowej – nie płacz już…
            - Kiedy ja nie umiem… - odpowiada, a w jej oku kręci się łza.
            - Arek nie chce, żebyśmy płakały – pocieszam ją – musimy być silne.
            - Masz rację, Izunia – zwraca się do mnie – masz rację.



***


            Nie wiem, dlaczego pomyślałam sobie o wspólnym wyjściu na cmentarz z Agnieszką. Nie miałam także pojęcia, jaki to miało związek z dzisiejszym badaniem. Czułam strach. Nie byłam pewna, czy moje życie będzie tak kolorowe, jak po tym, gdy Patryk zrozumiał swój błąd. Coś jednak kazało mi wierzyć, że będzie dobrze. Może to Arek? Nie miałam pojęcia. Każda upływająca minuta paradoksalnie zbliżała mnie do badania. Trudno mi było się opanować. Wzięłam jednak kilka głębokich wdechów, po czym narzuciłam na siebie płaszczyk i zabrałam torebkę. Cieszyłam się w tym momencie, iż nie prowadzę samochodu. Zapewne spowodowałabym niezły karambol lub gorszą drogową katastrofę. Zupełnie nie mogłam się na niczym skupić. Tak bardzo chciałam wiedzieć! Najchętniej już teraz wydusiłabym z lekarza, jakiej płci będzie nasze maleństwo. Chciałabym też wybrać imię. Jednak z tym musiałam poczekać. Po upływie kilku minut byłam już w poczekalni. To tu miałam spotkać się z Patrykiem, który jak zwykle nie mógł się urwać z treningu wcześniej. Godzina badania zbliżała się nieuchronnie. Dziesięć minut… pięć… dwie… Nagle dostrzegłam stojącą w drzwiach położną, która trzymała w dłoniach jakieś dokumenty.
            - Pani Izabela Cichocka – powiedziała, wodząc wzrokiem po niezbyt pełnej poczekalni.
            - To ja – odpowiedziałam nieco smutno.
            - W takim razie proszę do gabinetu – uśmiechnęła się, po czym zrobiła mi przejście.
Gdy usiadłam naprzeciw pani ginekolog, czułam się zawiedziona. Miałam także żal do Patryka o to, że nie było go przy mnie w najważniejszych dla mnie chwilach. Już widzę, jaki z niego ojciec! Jak będzie opiekował się naszym dzieckiem? Znów poczułam, że nie zależy mu na nas, że ważniejsza jest kariera. Pochłonięta rozmyślaniami, nie zwracałam uwagi na słowa lekarki, która od dłuższego czasu próbowała mi coś powiedzieć, o coś zapytać. Dopiero po tym, jak lekko mnie poszturchnęła, wróciłam do świata żywych. Niezbyt zadowolona z braku obecności mojego chłopaka machinalnie odpowiadałam na jej pytania.
            - Skoro wszystko jest w porządku, może przejdźmy do badania – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
            - Dobrze – potwierdziłam, kierując się w stronę sprzętu ultrasonograficznego.
Już miałam się położyć, kiedy drzwi gabinetu otworzyły się z impetem. Przestraszyłam się nieco wtargnięcia jakiegoś nieodpowiedzialnego osobnika, dlatego też złapałam się za serce. Jednakże w chwilę później, odwróciłam się. I kogo zobaczyłam? Oczywiście zziajanego, ociekającego potem Patrysia! Czego, jak czego, ale tego bym się zupełnie nie spodziewała. Miałam ochotę wyrzucić go za drzwi i w samotności poddać się badaniu, a potem tylko go poinformować o przebiegu. Coś jednak tknęło mnie, aby pozwolić mu zostać. Sama siebie nie rozumiem, lecz nie mogłam podjąć innej decyzji. Miałabym to sobie za złe.
            - Ładnie to tak się spóźniać? – zapytałam go podejrzliwie.
            - Przepraszam, kochanie – wydusił z siebie – na mieście są straszne korki!
            - Możemy już zaczynać? – wtrąciła zniecierpliwiona lekarka.
            - Ależ oczywiście – odpowiadamy jednocześnie.
W chwilę później Patryk pomógł mi się położyć i rozpoczęła się nasza chwila prawdy.


***


/ Patryk /


            Czułem się, jakby to badanie trwało kilka godzin, zamiast paru minut. Wszystko ciągnęło się niemiłosiernie, a ja pragnąłem jedynie zabrać stąd Izę i przygotować dla niej pyszną kolację. Jednakże do końca wizyty z moich planów nie mogło nic wyjść. Siedziałem tam trochę nieprzytomny, trzymając jej ciepłą dłoń. Choć nie przepadałem za szpitalami, chciałem tu przyjść. Dla niej i dla naszego maleństwa, które teraz musiało być w świetnym humorze.
            - Chcą państwo poznać płeć? – usłyszeliśmy w pewnym momencie to koronne pytanie.
            - Oczywiście – odpowiedziałem, po wymianie spojrzeń z dziewczyną.
            - Będą mieli państwo córkę – odrzekła po chwili milczenia – gratuluję.
Kończąc badanie, obdarzyła nas kolejnym uśmiechem. Byliśmy szczęśliwi. To znaczy, nie wiem, jak Iza, ale ja miałem ochotę skakać ze szczęścia. Gdybym mógł, oznajmiłbym całemu światu, że za parę miesięcy zostanę szczęśliwym ojcem i wraz z dziewczyną stworzymy szczęśliwą rodzinę. Trochę czasu zajęło, nim Iza doprowadziła się do porządku. Drżącymi dłońmi opuściła kremowy sweterek, by po chwili stać obok mnie. Nie chcąc, by znowu się denerwowała, podałem jej płaszcz, który pomogłem założyć na jej ramiona. Już mieliśmy wyjść, jednak lekarka poprosiła o chwilę rozmowy. Przypomniała, że Izie nie wolno się przemęczać ani nadmiernie stresować. Zapisała jeszcze coś w dokumentach i mogliśmy wyjść. Z ulgą wyszedłem na zewnątrz, gdzie czuć było już wiosnę. Piękna pogoda spowodowała, że euforia nie chciała się ze mnie ulotnić. Ja także nie chciałem, by to wszystko już się skończyło. Szliśmy wolnym krokiem, kierując się na nasze osiedle. Niedaleko było z niego do szpitala, dlatego też mogliśmy sobie zrobić spacer.
            - Jak jej damy na imię? – zapytała radośnie Iza.
            - Lena – oznajmiłem bez wahania – tylko tak mogę podziękować mamie za to, że istnieję.
            - To bardzo miłe z twojej strony – mocniej się do mnie przytuliła – widzę, że zmądrzałeś.
            - Nie mogłem zgłupieć – uśmiechnąłem się zawadiacko – a jakie będzie drugie imię?
            - To już moja słodka tajemnica – odparła, szukając w torebce kluczy od mieszkania.

_____________________________________
Witam!
Po bardzo długiej przerwie oddaję w Wasze ręce ten oto rozdział. Ciężko było się zebrać w sobie, a i treść nie wydaje mi się najlepsza. Ale to zapewne moje gadanie. Notka dedykowana jest Nulce w podziękowaniu za nasze ostatnie rozmowy i za to, że dzięki niej zrodził się pomysł na ten rozdział. 
Mam również gorącą prośbę do Was. Jeśli czytacie 
to opowiadanie, zostawcie chociaż jeden maleńki komentarz 
po sobie, bym wiedziała, kto czyta. Chcę 
także poprosić o potwierdzenie swojej deklaracji, gdyż nie wiem
ilu z Was nadal mam informować. 
To by było na tyle, jeśli chodzi o moje przemówienie. Kolejną notkę postaram się dodać w niedalekiej przyszłości. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie. Pozdrawiam!