sobota, 22 września 2012

Rozdział 18



/ Patryk /


            Gdy po rozmowie z sąsiadką wróciłem do salonu, poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Zupełnie nie docierały do mnie słowa, wypowiedziane przed chwilą przez Izę. Nerwowo krążyłem po pokoju, próbując przyswoić tę wiadomość. Jednak za nic nie mogłem tego zrozumieć. Moja dziewczyna w ciąży?! I jeszcze ze mną?! Nie mogła postawić nas w lepszej sytuacji! Zwłaszcza mnie. Przez to dziecko mogła zawalić się moja kariera!
            - Na pewno się nie pomyliłaś? – zapytałem nieco podejrzliwie.
            - Niestety nie – odparła przestraszona.
            - Jak mogłaś?! – nagle wybuchnąłem niepohamowaną złością – No jak?!
            - Przecież to nie moja wina! – próbowała się bronić.
            - A kto był taki chętny po alkoholu?! – nadal na nią nacierałem.
Nie chciałem słuchać tych bzdurnych tłumaczeń, że wina leży po obydwu stronach. Gdyby Iza nie była taka chętna, do niczego by nie doszło. Wróciłbym najwyżej do domu i przespał gdzieś na podłodze, wyleczył kaca i miał święty spokój. A tak, za parę miesięcy zmuszony będę wychowywać rozwrzeszczanego malucha. Iza na pewno nie pozwoli mi się wymigać!
            - U-su-niesz to dzie-cko – wycedziłem przez zęby.
            - Jak możesz tak mówić?! – w jej oczach zebrały się łzy. Jednak zupełnie mnie nie ruszały.
Spod półprzymkniętych powiek obserwowałem płaczącą dziewczynę. Nie interesowało mnie, co teraz czuła. Jej emocje w głębi serca były mi zupełnie obojętne. Miałem to wszystko gdzieś. Nie zamierzałem w ogóle jej pomagać. Nagle poczułem uderzenie w twarz. Iza wymierzyła mi siarczysty policzek. To jeszcze bardziej wzmogło moje odczucia. Byłem wściekły, nie chciałem jej znać.
            - Ty chamie! – krzyczała jeszcze przed wyjściem – Ty draniu, nie masz serca!
            - Ulżyło ci? – zapytałem z ironią w głosie.
            - Już nie pamiętasz, że nie znałeś matki?! – wyrzuciła z siebie – To sobie przypomnij!
W chwilę później wybiegła z mojego mieszkania. Poczułem tylko wracający spokój. Wszystkie emocje zaczęły uciekać, a ja nie przejmowałem się już niczym. Zamykając tylko drzwi wejściowe od środka, skierowałem się do kuchni, gdzie natychmiast odnalazłem w lodówce butelkę ulubionego trunku.



***


/ Iza /


            Nie rozumiałam, dlaczego los obchodził się ze mną tak niełaskawie. Najpierw zabrał mi Arka, a teraz postawił na mojej drodze największego ze wszystkich egoistę. Patryk zachował się jak ostatni drań. Kretyn nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. A ja to co?! Najzwyczajniej w świecie nie liczyłam się dla niego. Widać było jak na dłoni, że miał gdzieś moje uczucia, a i własna przeszłość niewiele go interesowała. Stracił matkę, zanim ją poznał, więc powinien o tym pamiętać. Ale nie! Dla niego liczyła się tylko kariera! Rozgoryczona wymierzyłam mu policzek, po czym wybiegłam z jego mieszkania. Ktoś mógłby uznać, że jestem tchórzem, bo po raz kolejny uciekłam od problemów. Jednak nie umiałam inaczej. Nie mogłam patrzeć w twarz temu zarozumiałemu idiocie. Nie po tym, jak mnie potraktował. Zupełnie nie wiedziałam, czy kiedykolwiek mu to wszystko wybaczę. Cała sytuacja pokazała, że byłam jedynie zabawką, która zaspokoiła jego potrzeby. Ta myśl wstrząsnęła mną jeszcze bardziej. Poczułam zbierające w moich oczach łzy. Nie wiem, dlaczego się przed nimi wzbraniałam. Może nie powinnam okazywać słabości przed samą sobą, ale nie umiałam inaczej. Przynajmniej nie teraz, gdy biegłam nie wiadomo dokąd. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, gdzie jestem. Tak się spieszyłam, że dobiegłam do parku. Zajęłam sobie miejsce na jednej z ławek i ukryłam twarz w dłoniach. Rozpłakałam się, niczym dziecko, które przecież noszę pod sercem.  Ta myśl jedynie pogrążyła mnie w smutnym nastroju. Moim ciałem wstrząsały kolejne dreszcze. Czas zupełnie się zatrzymał. Nie było już nic. Prawie nic.



***


            Kiedy się budzę, uświadamiam sobie, co mnie dziś czeka. Wiem, że bardzo trudno będzie mi znieść te wszystkie współczujące spojrzenia, tysiące kondolencji składanych przez rodzinę, licznych znajomych oraz kibiców. Nie potrzebuję tego. To nie wróci życia mojemu kochanemu bratu. Nic mu nie pomoże znaleźć się w świecie żywych. Wcale nie mam ochoty wstawać z łóżka. Najchętniej zaszyłabym się w pokoju i do końca życia z niego nie wychodziła. Bez Arka świat nie jest już taki sam. Tego świata w ogóle już nie ma i nigdy nie będzie! Wszystko legło w gruzach!
            - Izunia, gotowa? – pyta Igła, który znikąd pojawia się w moim pokoju.
            - Krzysiu, nie chcę tam iść! – odpowiadam błagalnym tonem, tuląc się do libero.
            - Wiem, kochana… - odpiera smutno – Ale Arek nie chce, żebyś płakała.
            - Nie mogę nie płakać! – krzyczę nagle.
Psychicznie nie jestem w stanie wytrzymać tego natłoku emocji. Wszystko się we mnie kotłuje, nie potrafię się uspokoić. Krzyś uśmiecha się do mnie smutno, po czym znowu zostaję sama. Wyjmuję z szafy elegancką czarną sukienkę oraz potrzebne mi dodatki. W oka mgnieniu ubieram się w ten żałoby strój. Makijaż odpuszczam, bo wiem, że nie powstrzymam łez, które powoli zaczynają się kończyć. Jest mi ciężko, gdyż nikogo nie kochałam tak, jak brata.
            Po zakończonej mszy, koledzy Arka podchodzą do przodu niewielkiego kościółka, by podnieść trumnę z ciałem mojego brata. W pierwszej dwójce widzę Krzyśka oraz Łukasza, jego najlepszych kumpli. Na ich twarzach również maluje się ogromy ból. Podobnie, jak ja nie mogą się z tym pogodzić. Wierzą, że Arek wróci i zagra jeszcze na boisku. Razem z nimi. Owszem, zagra. Ale to będzie już chyba w niebie, za wiele, wiele lat…


***


            Wspomnienie z dnia pogrzebu wywołało u mnie kolejną falę dreszczy. Nie płakałam już, bo w moich oczach brakowało łez. Siedząc tu którąś godzinę z kolei, trzęsłam się z zimna. Zupełnie nie czułam nóg ani dłoni. Jednak przyjście tutaj miało jakiś sens. Nagle poczułam na swoi ramieniu jego dłoń. Tak, to była dłoń  Arka. Mimo że nie było go wśród żywych wspierał mnie tam z góry. Wiedział, co się ze mną działo, co myślałam w danej chwili. Ja też wiedziałam. Niezależnie od żądania Patryka urodzę i wychowam dziecko, nawet, jeśli będę zdana tylko na siebie. Bez wątpienia byłam to winna Arkowi. Dlatego nie chciałam, by czuł się zawiedziony.


***


/ Patryk /


            Siedząc w salonie, wlewałem w siebie kolejną już butelkę whisky. Może nie był to dobry pomysł, lecz nic innego nie mogłem teraz zrobić. Byłem na nią tak wściekły, że najchętniej zakończył bym ten chory związek i niczym się nie przejmował. Bosz. Tak się wkopać… w ogóle, jak ona mogła mi to zrobić?! Chce niszczyć karierę, to proszę bardzo, ale komuś innemu, nie mnie!
Na pewno nie mnie!
            W tym stanie alkoholowego upojenia nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Jednakże sen nie był dobrym wyjściem. Gdy tylko głowa opadła mi bezwładnie na ramię, przyśnił mi się koszmar.


***


Szedłem szpitalnymi korytarzami, aż w końcu znalazłem się na oddziale porodowym. Drzwi do jednej z sali były otwarte. Zaciekawiony zajrzałem więc do wnętrza pomieszczenia, do którego prowadziły. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Na specjalistycznym fotelu ułożona była wysoka kobieta o jasnych oczach i ciemnych włosach. Była całkiem podobna do mnie. Z wielkim trudem starała się wytrzymać do końca porodu. Widać, jak bardzo kochała swoje jeszcze nienarodzone dziecko i chciała jak najszybciej je przytulić. Przez długie godziny przyglądałem się jej wysiłkom, aż wreszcie usłyszałem, świdrujący uszy, płacz dziecka. Położna czym prędzej przecięła pępowinę i podała maleństwo kobiecie.
            - Patryk… - wyszeptała, składając pocałunek na czole chłopca.
Jeszcze raz przytuliła maleństwo, po czym oddała je położnej. Ścisnęła dłoń swojego męża, patrząc w jego oczy z miłością. Była już bardzo wymęczona. Uśmiechnęła się nikle.
            - Patryk… - wydusiła z siebie, oddając ostatnie tchnienie.

 __________________________________________
Witam!
Oddaję w Wasze ręce jedną z chyba ciekawszych notek, które napisałam jakiś czas temu. Mam nadzieję, że rozdział przypadnie do Waszych gustów. Pozdrawiam i do zobaczenia za 10 dni :)

środa, 12 września 2012

Rozdział 17



/ Patryk /


            Chłód zimowego popołudnia po raz kolejny dawał się we znaki. Nie miałem ochoty opuszczać mojego przytulnego mieszkania. Jednak strach o życie kumpla przemógł moje lenistwo. Musiałem, po prostu musiałem iść sprawdzić, co się z nim dzieje. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby to naprawdę były jego ostatnie dni, a ja nie zamieniłbym z nim ani jednego słowa. Nie chętnie wstałem więc z kanapy i przemieściłem się do holu. W mgnieniu oka wrzuciłem na siebie kurtkę i wdziałem buty. Z prędkością światła zbiegłem na dół, niemal od razu dopadając swojego samochodu. Co prawda do szpitala nie było daleko. Nie miałem jednak ochoty iść przez tę zawieruchę i narażać swoje uszy na odpadnięcie. Nie zdążyłem jeszcze wsiąść do środka, gdy zobaczyłem obok siebie Gregora. Pojawienie się rozgrywającego było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Jednak gestem ręki pokazałem mu, by zajął miejsce pasażera i jechał ze mną. Przecież we dwoje zawsze raźniej, no i Igor powinien się ucieszyć. Dosyć szybko rozgrzałem silnik pojazdu, po czym ruszyłem. Nie minęły dwie minuty, a już byliśmy na miejscu. Idąc szybkim krokiem doszliśmy do dyżurki.
            - Czym mogę służyć? - zapytała na nasz widok młoda pielęgniarka.
            - Szukamy Igora Yudina – odpowiedział za mnie Gregor.
            - Proszę iść na trzecie piętro – udzieliła nam informacji – po prawej stronie, sala numer 16.
            - Dziękujemy – uśmiechnęliśmy się, po czym ruszyliśmy w drogę.
Trochę czasu minęło, zanim doszliśmy do pokoju, w którym leżał nasz kumpel. Gregor kompletnie nie nadawał się na przewodnika. Bo zamiast iść tak, jak pokierowano nas w dyżurce, on oczywiście prowadził po swojemu. A że coś mu się pomyliło w tej leniwcowatej główce, zwiedziliśmy pół szpitala. Myślałem normalnie, że go powieszę albo uduszę, zakopię, odkopię i przy okazji poćwiartuję. Dopiero po jakimś czasie przestał rżnąć idiotę i wreszcie stanęliśmy przed drzwiami oznaczonymi numerem 16. Ostrożnie zapukałem, oczekując odpowiedzi. Po chwili dał się słyszeć słaby głos Igsona. Weszliśmy do środka, jakby zelektryzowani. Uśmiechnęliśmy się głupio, po czym zajęliśmy miejsca na stojących przy łóżku krzesłach. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak zacząć rozmowę.
            - Co was do mnie sprowadza? – nagle usłyszeliśmy jego głos.
            - Martwimy się o ciebie – Gregor odpowiedział zgodnie z prawdą – nie wesoło z tobą było…
            - Szkoda mówić w ogóle – Igson przyznał nam rację – właściwie to nic nie pamiętam.
            - Aż tak źle? – zapytaliśmy jednocześnie.
            - Gorzej… - nagle się zawiesił.
            - Podobno nie byłeś sam… - tym razem ja włączyłem się do rozmowy.
            - Tak, była ze mną Kinga – spostrzegliśmy jego potwierdzający ruch głowy.
            - Przyjaciółka mojej Izy? – nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem.
            - Czarny, geniuszu – na twarzy atakującego pojawił się uśmiech – ona żyje.
Poczułem, jak ogromny kamień spadł mi z serca. Co prawda, Kingę znałem raczej z widzenia, jednak była przyjaciółką Izy, więc nie chciałem, żeby coś jej się stało. Ani jej, ani Igorowi. Bo kto wycinałby nam żarty na treningach? Z kogo byśmy się śmiali, kiedy przychodził nierozgarnięty. No właśnie! W drużynie nie było nikogo, kogo mogliśmy śmiało nazywać klubową maskotką. Atmosfera stopniowo się rozluźniała. Na zmianę opowiadaliśmy koledze, co dzieje się w drużynie, żartowaliśmy. Po jakimś czasie w sali zjawiła się pielęgniarka, trzymająca w ręku kroplówkę. Zdjęła ze stojaka woreczek po poprzedniej, a w chwilę później założyła nową. Gdy skończyła, popatrzyła na nas przyjaznym wzrokiem i się uśmiechnęła.
            - Niestety muszą już panowie wyjść – powiedziała spokojnym głosem.
            - Już się zbieramy – zapewniłem kobietę.
            - Trzymaj się stary – Grześ poklepał atakującego po ramieniu – wpadniemy jeszcze.
            - Dzięki za odwiedziny – usłyszeliśmy, nim jego głowa opadła bezwładnie na poduszkę.
Nim znaleźliśmy się na korytarzu, Igor już spał. Wypadek musiał nieźle dać mu się we znaki, a organizm miał zapewne bardzo wymęczony. Popatrzyliśmy na niego jeszcze przez chwilę, po czym wyszliśmy. Tym razem to ja prowadziłem do wyjścia. Jak się okazało, lepiej od Gregora zapamiętałem wytyczne. Dlatego opuściliśmy gmach szpitala w ciągu pięciu minut. Nie wiele więcej zajął nam powrót do domu.


***


/ Iza /


            Już od jakiegoś czasu ciąża spędzała mi sen z powiek. O ile sama zaczęłam się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy, o tyle zupełnie nie wiedziałam, jak przekażę tę nowinę Patrykowi. Najzwyczajniej w świecie się bałam. Podświadomie odnosiłam wrażenie, że nie będzie z tego nic dobrego. Nie miałam jednak innego wyjścia. Czarnowski to ojciec mojego dziecka, więc musiałam go poinformować. Ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Chociaż odpychałam ją od siebie tysiące razy, wracała do mnie, niczym bumerang. Nawet dobra książka, czy film nie były w stanie zająć mnie na dłużej, niż kilka minut. Jedno wiedziałam na pewno: musiałam poinformować o tym Patryka! I tak już się gryzłam z tym wszystkim, więc nie było sensu czekać, aż zauważy. Bo chociaż rozważałam potajemne usunięcie płodu, nie potrafiłam tego zrobić. Nie mogłam i nie chciałam. W wisielczym humorze włożyłam na siebie kurtkę oraz buty. Głowę przykryłam czapką. Zamknęłam mieszkanie, po czym skierowałam swe kroki na parter, a następnie w stronę bloku, w którym mieszkał. Z duszą na ramieniu zapukałam do drzwi. Dopiero po dłuższej chwili otworzył i gestem dłoni zaprosił do środka. Wnętrze jego lokum wydawało mi się dziwnie obce. Wydawało mi się, iż nigdy tutaj nie byłam. Nie mogłam oczywiście uznać tego za prawdę, bo fakty miały się zgoła inaczej do moich odczuć. Nie pewnie weszłam do salonu, gdzie usiadłam na kanapie. Wciąż osowiała, zapatrzyłam się w okno. Nie myślałam o niczym, na nic nie zwracałam również uwagi.
            - Herbaty? – Patryk przerwał krępujące milczenie.
            - Chętnie – odparłam, po czym ponownie utkwiłam wzrok w krajobrazie za oknem.
Siatkarz posłał w moją stronę delikatny uśmiech, po czym udał się do kuchni. Był taki spokojny i pewny siebie. Jak zawsze. Nie wiedział jednak jeszcze, co go czeka. Sama bałam się słów, które za chwilę zmuszona byłam wypowiedzieć, ale cóż. Nie mogłam już wycofać się ze swojego postanowienia. Po kilku minutach w salonie ponownie pojawił się mój chłopak. Postawił przede mną kubek z parującym napojem i zajął miejsce tuż obok. Objął mnie ramieniem. Delikatnie pocałował w czubek głowy, uśmiechając się przy tym czule.
            - Co cię do mnie sprowadza, myszko? – z jego ust padło pytanie, którego mogłam się spodziewać.
            - Muszę ci coś powiedzieć – odrzekłam coraz bardziej zdenerwowana.
            - Nie bój się – siatkarz zaczął mnie zachęcać.
            - Jestem… jestem… - w ogóle nie mogłam wydusić z siebie słów – jestem w ciąży.
Wiedziałam już, że nie powinnam była tu przychodzić, w każdym bądź razie nie teraz. Patryk miał już na języku parę cierpkich słów, jednak w ich wypowiedzeniu przeszkodził dzwonek do drzwi. Gryząc się na razie w język, poszedł otworzyć. Jednakże niezadowolenie na jego twarzy było widoczne już ze sporej odległości. Znałam go już dosyć dobrze i wiedziałam, że nie lubił, gdy ktoś przerywał mu tak istotne rozmowy.
            - Cześć, mógłbyś mi pożyczyć trochę cukru? – z holu dobiegł głos młodej dziewczyny.
            - Pewnie, już niosę – odpowiedział, po czym skierował się do kuchni po wspomniany produkt.
A ja czekałam tylko, co wydarzy się, gdy sąsiadka wróci do swojego mieszkania…


_____________________________________

Zgodnie z obietnicą oddaję dzisiaj w Wasze ręce kolejną notkę.
 Mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam! :)

niedziela, 2 września 2012

Rozdział 16



/ Igor /


           
            Ostatnie dni zostały najzwyczajniej w świecie wyjęte z mojego życiorysu. Nie pamiętałem nic. Jedyną rzeczą, którą sobie przypominałem był trzask gniecionej blachy i krzyk przerażonej Kingi. Później była już tylko cisza. Dlatego dopiero teraz dochodziły do mnie odgłosy czyjeś krzątaniny, szmer stojących obok, nieznanych mi urządzeń. Podświadomie zdawałem sobie sprawę, gdzie jestem, jednak nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Nagle usłyszałem, że ktoś siada na łóżku. Bierze moją dłoń, którą ogrzewa ciepłem swoich drobnych rąk. Moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej. Z wolna zacząłem podnosić powieki. Głowa dziewczyny opadała na ramię, widać siedziała przy mnie bardzo długo. W pierwszej chwili jej nie poznałem, nie wiedziałem, kto mógłby  się aż tak poświęcać. Przez jakiś czas leżałem bez ruchu, próbowałem zweryfikować towarzyszącą mi postać. Było to jednak trudne zadanie. Dziewczyna siedziała odwrócona bokiem, a opadające włosy zasłaniały jej twarz. Jednak w momencie, gdy poruszyłem ręką ukrytą w jej dłoniach drgnęła. Również zamrugała powiekami, chcąc się rozbudzić. Bardzo szybko zażegnała ślady chwilowego zmęczenia, wpatrując się we mnie dużymi, ciemnymi oczyma.
            - Kinga? – powiedziałem słabym, łamiącym się głosem – Co ty tutaj robisz?
            - Nie… nie… nie wierzę – wydukała z siebie – Ty żyjesz…
W jej oczach nagle pojawiły się łzy. Widziałem, jak chciała je powstrzymać, by nie okazywać przy mnie swojej słabości, lecz na dobrą sprawę było to nie możliwe. Martwiła się o mnie. Było to widać w każdym jej słowie, geście. Właściwie nie musiała tutaj przychodzić, ale na pewno coś ją tutaj przyprowadziło. Miliony myśli kotłowały się w mojej głowie. Chciałem zadać wiele pytań. Zwłaszcza, że przez kilka ostatnich dni najpewniej byłem nieprzytomny.
            - Co nam się stało? – udało mi się wykrztusić pytanie.
            - Czy to teraz ważne? – jej odpowiedź brzmiała również pytająco – tak się cieszę, że żyjesz!
To był tylko impuls. Jedna niewinna wypowiedź, która doprowadziła dziewczynę do płaczu. Jednak w tych łzach było coś innego. Nie przemawiał przez nią żaden smutek. W jej zachowaniu widoczna była przede wszystkim ulga, cieszyła się. Tylko z czego? Trudno mi było cokolwiek zrozumieć. Nawet moje myślenie zaczynało się wyłączać. Teraz czułem tylko rozsadzający czaszkę ból. Rzuciłem w jej stronę ostatnie spojrzenie, po czym odpłynąłem w błogi sen…


***


/ Kinga /


            Od jakiegoś czasu czułam się dziwnie lekko. Spokój udzielał mi się na każdym kroku, a gorszy nastrój zupełnie nie wchodził w grę. Odkąd Igor wyszedł ze śpiączki, nie  musiałam martwić się o to, czy przeżyje. Był wśród żywych i miewał się coraz lepiej. Chociaż ciągle leżał na oddziale Intensywnej Terapii. Zupełnie nie miałam pojęcia, dlaczego jeszcze go tam trzymają. Widocznie była taka potrzeba, na co nie mogłam wpłynąć. Moje rozmyślania zostały nagle przerwane, przez stojącą w drzwiach Izę. Przyjaciółka uśmiechała się od ucha do ucha, wysyłając jakąś dobrą energię. Zaprosiłam ją do środka, po czym wskazałam miejsce na swoim łóżku. Iza z chęcią przysiadła na jego brzegu i błyskawicznie rozpakowała przyniesioną reklamówkę.
            - Zwariowałaś?! – zapytałam rozbawiona.
            - Nie, nie zwariowałam – Iza zaprzeczyła szybkim skinieniem głowy – należy ci się coś na osłodę.
            - Naprawdę, nie musiałaś – odpowiedziałam współlokatorce.
            - Oj tam, oj tam… - na jej twarzy widniał szczery uśmiech.
Cieszyłam się z jej odwiedzin, jak dziecko z wymarzonej zabawki. Brakowało mi już naszych rozmów przepełnionych żartami, czy zwykłych plotek. Brakowało mi również wspólnych sesji, spacerów, wieczorów filmowych. Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do domu. Byłam przecież po wypadku, więc lekarze mieli dobry pretekst, by mnie tutaj zatrzymać. Chociaż wstrząśnienie mózgu nie było już tak silne, to jeszcze czasami odczuwałam jego skutki. Nie raz zdarzyło mi się upaść po wyjściu z łóżka, raz czy dwa straciłam przytomność. Opowiedziałam o wszystkim przyjaciółce. Byłam jej to dłużna, bo przecież przez kilka dni zupełnie nie miała o mnie wieści.
            - Lepiej powiedz, jak wypadł test ciążowy? – zapytałam, przerywając swój wywód.
            - Nie pytaj… - odrzekła moja przyjaciółka.
            - Ale dlaczego? – nie dawałam za wygraną.
            - Jestem w ciąży – wydusiła z siebie wreszcie.
            - To wspaniale! – szczerze się ucieszyłam z tej wiadomości.
            - Wręcz fatalnie – powiedziała, ocierając ukradkową łzę.
Zachowanie mojej przyjaciółki było co najmniej dziwne. Powinna się cieszyć, że na świat przyjdzie jej maleństwo, które dałoby młodej matce wiele radości. Lecz ona wciąż ocierała spływające po policzkach łzy. Można było poznać po niej, że nie radziła sobie z tą sytuacją. Taka codzienność była dla niej wzięta z kosmosu. Przyjechała tutaj z ambicjami, chciała skończyć studia, zdobyć wykształcenie… A teraz? Będzie musiała to wszystko rzucić i zająć się wychowaniem dziecka. Ale czy będzie chciała to zrobić? Na to pytanie nie znałam niestety odpowiedzi.
            - I jak ja mu powiem? – z letargu wyrwał mnie jej płaczliwy głos.
            - Komu? – zapytałam, nie bardzo wiedząc o jakiego chłopaka chodzi.
            - Patrykowi! – teraz wybuchnęła gorzkim płaczem.
            - Izuś – położyłam dłoń na jej ramieniu – wszystko będzie dobrze.
Tak na dobrą sprawę jej odpowiedź była tutaj zbędna. Doskonale wiedziałam, jak zareaguje na te banalne przecież słowa. Rzeczywistość rysowała się dla niej w czarnych barwach i chociaż bardzo chciałam, trudno było mi ją pocieszyć. Jedyne, co mogłam zrobić, to być dobrej myśli. I byłam, choć moje oczy już się zamykały. Nadmiar emocji związanych z odwiedzinami Izy dawał o sobie znać.
            - Kinia, słuchasz mnie? – nagle usłyszałam głos panny Cichockiej.
            - Przepraszam… - odrzekłam skruszona – oczy już mi się zamykają.
            - Nie przepraszaj – na jej twarz wyszedł nikły uśmiech – wpadnę jeszcze, pa.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, a jej już nie było. Właściwie to nawet dobrze. Nie miałam już sił na jakiekolwiek rozmowy, nie umiałam jej również wspierać. Sama będzie musiała przetrawić to wszystko, ja nie mogłam tutaj nic wskórać. Jedyną osobą, o której chciałam myśleć był Igor. Właśnie on…


***


/ Iza /


            Opuszczając szpital, czułam się jeszcze bardziej przybita niż przed wyjściem z domu. Powoli zaczynałam dopuszczać do siebie myśl, że zostanę mamą, jednak jeszcze nie przechodziło mi to przez gardło. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie studenckie życie… Kinga jakby to przewidywała, dlatego jej współczucie przygnębiło mnie jeszcze bardziej. Próbowałam ukryć łzy, lecz na nic było zaciskanie powiek. Mój fatalny nastrój pogłębiał się jeszcze bardziej. Nie miałam ochoty na nic, więc czym prędzej wróciłam do domu. W okamgnieniu zrzuciłam z siebie kurtkę oraz buty, po czym skierowałam się do pokoju. Musiałam się położyć, gdyż podobnie, jak moja przyjaciółka miałam serdecznie dosyć.


***


            Już od dłuższego czasu siedzę wraz z Arkiem na parapecie okna w moim pokoju. Wspólnie podziwiamy rozciągające się za nim ostrołęckie lasy. Jest nam dobrze. Nie musimy mówić nic, bo rozumiemy się bez słów. Jednak w pewnej chwili popadam w dziwne przygnębienie. Robi mi się niesamowicie smutno, co nie umyka uwadze mojego brata. Natychmiast przytula mnie, a jego dłoń gładzi moje plecy. Chociaż bardzo bym chciała, nie mogę się uspokoić. Nie jestem w stanie zażegnać tej złości, która opanowała mnie podczas zwykłego „ posiedzenia”, jak nazywaliśmy z Arkiem nasze spotkania.
            - Co się stało, Izunia? – kłopotliwe milczenie zostaje naraz przerwane.
            - Nie mogę się pogodzić z tym, że będziesz miał dziecko.
            - Przestań – odpowiada z uśmiechem – przecież się nie wyprowadzimy z Agą.
            - Ale to już nie będzie to samo – moja złość nagle przeradza się w smutek.
            - Może i nie będzie, ale nie zostawię mojej małej kochanej Izuni…
Te słowa podnoszą mnie na duchu jak żadne inne. W tej chwili cieszę się, że Arek jest moim bratem. On zawsze wie, czego potrzebuję, co ma powiedzieć. W gruncie rzeczy mogę uważać się za szczęściarę. Wystarczy jedna mała, niepozorna rozmowa i już wiem, że wszystko będzie dobrze.


***


„ Wszystko będzie dobrze” – pomyślałam, po czym zasnęłam.

_______________________________________
Tak, jak pisałam, to już ostatni wakacyjny rozdział, który oddaję w Wasze ręce. Mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam i do następnego za 10 dni :*:)