środa, 3 października 2012

Rozdział 19



/ Patryk /


            Od momentu kłótni z Izą nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Krążyłem po mieszkaniu, próbując zająć się różnymi rzeczami. Jednak nic nie pomagało. Wciąż myślałem o tym, co wydarzyło się dokładnie przed tygodniem. Co prawda miałem wyrzuty sumienia z tego powodu, lecz za nic w świecie się do tego nie przyznam. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Zapewne sąsiadce znowu zabrakło cukru, którego ja niby mam pod dostatkiem. Nieco podirytowany poszedłem otworzyć. Wielkie było moje zdziwienie, gdy w progu ujrzałem Gregora. Przesunąłem się w drzwiach, aby zrobić koledze miejsce. W milczeniu obserwowałem, jak leniwiec zdejmuje z siebie buty oraz kurtkę. Nie pytając mnie o zdanie, skierował się do salonu. Poszedłem więc za nim. Nie zająłem miejsca na kanapie, a jedynie stanąłem przy oknie, wpatrując się gdzieś w dal. W pomieszczeniu zapanowała uciążliwa cisza, której żaden z nas nie miał ochoty przerwać. W końcu Grześ nie wytrzymał i sprowadził mnie na ziemię:
            - Mam cię udusić już, czy za chwilę? – zadał mi pytanie.
            - Pogięło cię Łomacz do reszty, czy co? – odwzajemniłem odpowiedź.
            - Nie mnie, tylko ciebie – kumpel odgryzł się, patrząc dziwnym wzrokiem – co ty wyczyniasz?
            - Chodzę na treningi i odpoczywam – rzekłem, siadając w fotelu.
            - No właśnie widzę, jak się gryziesz – Grześ nie ustępował.
            - Wydaje ci się – chciałem uciąć tę bezsensowną rozmowę.
            - Nie wydaje – rozgrywający nadal drążył temat – chodź, napijemy się piwa.
Z ochotą przystałem na tę propozycję, gdyż poczułem dziwną suchość w gardle. Wspólnie kierując się do przedpokoju ubraliśmy kurtki oraz buty. Biorąc z szafki klucze, zamknąłem drzwi, po czym ruszyliśmy. Nogi same poniosły nas w stronę ulubionego klubu. Weszliśmy do lokalu, zajmując stolik tuż przy oknie. W chwilę później udałem się do baru, gdzie zamówiłem nasz ulubiony alkohol.



***


            Już od paru godzin siedzieliśmy z Grzesiem w pubie, sącząc kolejną butelkę piwa. Straciliśmy rachubę opróżnionych szklanek i robiliśmy się coraz bardziej wstawieni. Nastrojowa muzyka powodowała, że nie odczuwaliśmy potrzeby rozmawiania. Jednakże w pewnym momencie pomieszczenie wypełniła przeraźliwa cisza, której mieliśmy dosyć. Zwłaszcza leniwiec. Sącząc powoli alkohol, popatrzył na mnie znacząco. Udałem jednak, że nie wiem, o co chodzi.
            - Może wreszcie wydusisz z siebie, co cię martwi? – zapytał.
            - Nic takiego… - próbowałem ominąć temat.
            - Przecież widzę – Uparciuch z tego Grzesia, nie ma co.
            - No dobra – uległem, widząc że nie odpuści.
            - Więc słucham – kapitan zachęcił mnie do opowieści.
Po krótce zrelacjonowałem mu to, co ostatnio wydarzyło się w moim życiu. Kumpel nie mógł uwierzyć w moje słowa. Nie mieściło mu się w głowie, że mógłbym ot tak rzucić Izę. Ja jednak byłem dorosłym facetem i wiedziałem, co robię. Nie miałem ochoty wychowywać dziecka, zwłaszcza teraz, kiedy klub był na dobrej drodze do zdobycia medalu. Chciałem skupić się na grze, a nie wstawaniu w nocy tylko po to, by zmienić pieluchę albo coś w tym rodzaju. Nie mówiąc już o tym, że przychodziłem do własnego domu, by odpocząć, a nie słuchać płaczu, bo coś zostało zrobione nie tak, jak powinno.
            - A palnąć cię w ten głupi łeb? – Łomacz był nieźle zirytowany.
            - Nie musisz – odparłem równie wkurzony.
            - Ale cię trzepnę – odrzekł przyjaciel, unosząc się z miejsca – może wreszcie zrozumiesz, jak się traktuje kobiety.
Nie spodziewałem się po nim takiej reprymendy! Kto, jak kto, ale Gregor nie miał prawa mnie pouczać. To, że miał dziewczynę, nie było moim problemem i nie mieszałem się w jego życie. Dlatego nie rozumiałem prawionych przez niego kazań. Nie dałem po sobie poznać zdenerwowania i mimo uszu puściłem jego morały. Niepostrzeżenie nasza rozmowa zeszła na temat Igora. Atakujący wciąż leżał w szpitalu i nie było od niego żadnych wieści. Nawet sztab szkoleniowy naszej drużyny był słabo poinformowany o jego stanie zdrowia. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać na temat wypadku. Zachodziłem w głowę, jak mogło do niego dojść, skoro Igor jechał zgodnie z przepisami i nie szarżował. No tak… Kierowca, który wjechał w jego samochód był pijany. Nie wiele brakowało, aby Igor i Kinga zginęli.
            - Słyszałeś, że podobno ten kretyn zginął? – zagadnąłem siedzącego naprzeciwko kolegę.
            - Szczerze powiedziawszy, nie wiele mnie to interesuje – odparł kapitan – najważniejsze, że Igor żyje…
W duchu musiałem przyznać mu rację. I ja cieszyłem się, że mogę odwiedzać kolegę w szpitalu, a nie na cmentarzu. Wbrew pozorom lubiłem tego pociesznego geniusza i nie przeżyłbym jego śmierci. Rozmawiając tak o wypadku, zupełnie nie przypuszczaliśmy, iż możemy być podsłuchiwani. W klubie kręcili się różni ludzie, więc w zasadzie każdy mógł usłyszeć naszą rozmowę. Jednak jeden z gości siedzących nieopodal zwrócił moją uwagę. Miał specyficzny wygląd dziennikarskiej hieny, która najchętniej chodziłaby za mną jak cień.
            - Ten gość mi się nie podoba – wskazałem dłonią w stronę stolika obok – idziemy.
Na całe szczęście Grzesiek nie pytał, o co chodzi, ale posłusznie za mną wyszedł. Coś mi się wydaje, że lokalne brukowce będą miały co napisać w jutrzejszym wydaniu…



***


/ Kinga /


            Odkąd opuściłam szpital, czułam w sercu dziwną pustkę. Nie chciałam się do tego przyznać, ale uczucie, jakim obdarzyłam Igora, wzmagało się. Współczucie, które budziło się we mnie na jego widok w szpitalnym łóżku, przerodziło się w coś więcej, niż zwykła litość. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej pewna tego, co czuję. Dziś też brakowało mi jego uśmiechu i spojrzenia czekoladowych oczu. Dlatego postanowiłam zrobić dla niego małe zakupy i odwiedzić. Dzierżąc w dłoni koszyk z owocami, słodyczami i sokami, udałam się w kierunku szpitalnego gmachu. Przekraczając jego próg, od razu poszłam do windy, która zawiozła mnie na właściwe piętro. Z łatwością odszukałam drzwi oznaczone numerem 16. Zapukałam delikatnie, po czym weszłam do środka. Igor nadal leżał w łóżku stojącym przy oknie. Nie zareagował na moje ciche nawoływanie, dlatego pomyślałam, że śpi. Nie zraziło mnie to jednak. Czując na sobie spojrzenia innych pacjentów, usiadłam na stojącym przy jego łóżku krześle. Wyłożyłam produkty na szafkę nocną, po czym uchwyciłam jego dłoń. Była niesamowicie zimna! Ze zgrozą stwierdziłam, iż serce chłopaka może właśnie się zatrzymywać. Ta myśl była dla mnie o tyle drastyczna, że nie mogłam powstrzymać się od łez. Już miałam zamrugać powiekami, w celu ukrycia swojego strachu, gdy poczułam na sobie spojrzenie czekoladowych oczu. Patrząc gdzieś w dal, nie wierzyłam w bieg wydarzeń. Lecz uścisk jego dłoni utwierdził mnie we właściwym stanie rzeczy.
            - Igor! – Niemal wykrzyknęłam – ale mnie wystraszyłeś!
            - Czym cię wystraszyłem – zapytał wciąż słabym głosem.
            - Ta zimna dłoń… - wydukałam – myślałam, że nie żyjesz.
            - Jak widzisz, jestem cały i zdrowy – uśmiechnął się nikle – dziękuję, że przyszłaś.
Słysząc ten słaby głos miałam ochotę skakać z radości. Długo nie mogłam uwierzyć w prawdziwość faktów, lecz jego szept przekonywał mnie, iż nie mam się o co martwić. Igor wracał do zdrowia z prędkością światła. Wiedziała, iż niebawem wyjdzie, a wtedy wszystko będzie już dobrze. Nie mogłam ukryć brakującego kawałka mojej rzeczywistości. A w zasadzie rzeczywistości, którą sama sobie wytworzyłam i wierzyłam w jej spełnienie. Igor jakby czytał w moich myślach. Patrzył na mnie tęsknym wzrokiem, który mówił o wyjściu z tego ponurego miejsca. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie. Biłam się z setkami myśli, nie wiedząc co powiedzieć.
            - Kocham cię – powiedziałam niepostrzeżenie dla samej siebie.
            - Ja ciebie też – odparł, podnosząc się lekko na łokciach.
Zupełnie nie wiedząc, co robię, wpiłam się w usta atakującego. Złączeni w namiętnym pocałunku, straciliśmy rachubę czasu. Świat stał się piękniejszy i stracił wszelkie swoje wady. Chciałam, aby to trwało wiecznie. Czar jednak prysł, gdy w progu stanął jakiś niezidentyfikowany osobnik.
            - To może ja przyjdę później – usłyszeliśmy głos Pająka, a w chwilę później trzask zamykanych drzwi.


***


/ Iza /


           
            Pogoda ostatnich dni jedynie mnie dobijała. Od rozmowy z Patrykiem, czułam się coraz gorzej i w ogóle nie wychodziłam z łóżka. To nie było dobre rozwiązanie, jednak trudno postąpić inaczej, gdy wszystko się wali. Sama zaczęłam się zastanawiać, czy będę w stanie przerwać studia i zająć się wychowaniem dziecka. Przyjechałam tu, by się kształcić i zdobywać wiedzę, a nie zajść w ciążę. Myśl, że Patryk miał rację zaczynała mnie już prześladować. Aborcja śniła mi się po nocach, w coraz bardziej brutalnych wersjach. Nie mogłam już tego znieść! Nie wytrzymywałam tego, co działo się ze mną i maluszkiem, który wciąż tkwił w moim ciele. Moje paskudne rozmyślania zostały przerwane przez wchodzącą do mieszkania Kingę. Zakopałam się w pościeli, udając że śpię. Jednakże takie rozwiązanie nie przyniosło rezultatów. Przyjaciółka z impetem otworzyła drzwi mojego pokoju, po czym bez pytania zajęła sobie miejsce na krześle. Przyglądała mi się przez chwilę, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę.
            - Izka, co ty odwalasz? – zapytała wreszcie bez ogródek.
            - Walczę ze swoją depresją – odparłam.
            - Nie sądzę, byś miała do niej powód – usłyszałam.
            - A jednak… - zawiesiłam głos – zbyt słabo mnie znasz.
Pod wpływem jej pytającego spojrzenia zrelacjonowałam ostatnią rozmowę z chłopakiem. Przyjaciółka nie przerywała mi, choć na jej usta cisnęły się tysiące pytań. Widać było, że nie rozumiała, jak się czułam, gdy kazał mi dokonać aborcji. Zwykłego zabójstwa nienarodzonego dziecka. A przecież sam nie dawno opowiadał nam o swojej mamie, która nie przeżyła porodu. Nie rozumiałyśmy go, zwłaszcza ja. Nie miałam pojęcia, dlaczego kazał mi zrobić coś tak strasznego. Ocierając kapiące łzy, przytulam się do Kingi. Słuchając bicia jej serca, stopniowo się uspokajałam. Po chwili popatrzyłam na nią błagalnie, prosząc o radę.
            - Będzie dobrze – powiedziała.
            - Co ma być, to będzie – odparłam, znów uderzając w płacz.

_____________________________________

Oddaję w Wasze ręce kolejną notkę i z przykrością muszę stwierdzić, że jest bliżej niż dalej końca.

10 komentarzy:

  1. Patryk jeszcze będzie żałować tego jak potraktował Izę.
    A Iza niech walczy. Dziecko przecież jest niczemu nie winne.
    Przynajmniej Igor z Kingą są szczęśliwi:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że chociaż Igor i Kina są bardzo szczęśliwi..;))
    Mam nadzieje, że Patryk za niedługo zrozumie jaki popełnił błąd.! I, że wszystko będzie miedzy Nim a Izą w porządku.. oby ;))
    Rozdział ciekawy. ;)
    Pozdrawiam i do następnego !! ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. wee ;( końca?! bliżej końca? :( jak ja dopiero przeczytałam ich historię! xd ja chce o nich czytać! mimo, że Patryk to mi tu działa na nerwy :P a Igor i Kinia... jak słodko :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Patryk zachował się podle. Mam nadzieję,że Iza nie zabije tego dziecka.
    Dobrze chociaż,że Kindze i Igorowi się układa;)
    czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Patryk zachowuje się kompletnie irracjonalnie i do tego jeszcze nie widzi w tym nic złego!!! Należało by mu porządnie skpać tyłek!!! Ot co!

    OdpowiedzUsuń
  6. Postawa Patryka mnie przeraża. Najchętniej bym mu ząbki wybiła.

    OdpowiedzUsuń
  7. volleyballitsmylife7 października 2012 09:18

    Co ten Patryk odwala...!! Mam nadzieję, że zmieni zdanie na ten temat! ;p
    Do kolejnego ! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne, cudne zaje*****, zapraszam do siebie na nowy http://www.walczabywygrac.blogspot.com/.

    OdpowiedzUsuń
  9. Same brzydkie wyrażenia cisną mi się na usta dotyczące zachowania Patryka, więc lepiej sie nie wypowiem. Oby się w końcu ogarnął.. Oby chociaż Kini i Igorowi się udało! Czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj Patryś nie ładnie.
    Cieszę się ze szczęścia Igora i Kingi.

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń