/ Kinga /
Taki słoneczny dzień, jak dziś zachęcał do
spacerowania. Sama miałam ochotę wyjść z aparatem i wykonać kilka ciekawych
zdjęć. Już miałam szykować się do wyjścia, gdy nagle w mojej głowie zapaliła
się czerwona lampka. Przecież nasi panowie grają dzisiaj najważniejszy mecz
tego sezonu! Gdy sobie uświadomiłam, gdzie powinnam spędzić dzisiejsze
popołudnie, natychmiast pobiegłam do pokoju ciężarnej przyjaciółki.
-
Iza! Iza! – krzyknęłam, wbiegając do jej pokoju – zapomniałaś, że dzisiaj jest
mecz?!
-
Spokojnie – odpowiedziała – przecież pamiętam.
-
No to na co czekasz? – entuzjazm mnie nie opuszczał.
-
Wybacz, kochana – powiedziała, nieco zrezygnowana – obejrzę przed telewizorem.
W pierwszej chwili nie bardzo
mogłam zrozumieć, dlaczego Iza nie chce iść na najważniejszy mecz swojego
narzeczonego. Lecz patrząc na jej zbolałą minę, zrozumiałam wszystko. Zupełnie
wyleciało mi z głowy, iż poród może nastąpić lada dzień. Tak więc nie
naciskałam jej już dłużej. Uśmiechnęłam się tylko pokrzepiająco, dodając jej
otuchy. W gruncie rzeczy nie powinnam zostawiać jej w domu samej, ale coś
wzywało mnie do wyjścia na halę. Ostatnio mało rozmawiałam z Igorem, więc
chciałam, aby w tej najważniejszej chwili czuł moje wsparcie.
-
Kibicuj tam dobrze – kiedy stałam przy drzwiach, z pokoju wyszła Iza.
-
Dobrze, kochana – natychmiast złożyłam obietnicę – jeśli wygrają, to im
pogratuluję.
Po raz kolejny obdarzyłam
przyjaciółkę szczerym uśmiechem. Uściskałam ją jeszcze lekko, po raz kolejny
obiecując, że w jej imieniu złożę gratulacje narzeczonemu. Po krótkiej chwili
opuściłam nasze mieszkanie i czym prędzej skierowałam swoje kroki w stronę
windy. Nim się spostrzegłam nogi już niosły mnie w stronę jastrzębskiego
lodowiska, gdzie za moment miał rozpocząć się wielki finał. Niecierpliwie czekałam
na rozwój wydarzeń.
***
/ Iza /
Kiedy
spostrzegłam, że zbliża się godzina meczu, przygotowałam sobie smaczne
przekąski. Umościłam się wygodnie na kanapie, po czym włączyłam odpowiedni
program. Nasza drużyna była już na boisku. Dobrą chwilę zajęło mi, nim
dostrzegłam Patryka. Ale tak! Jest! Patryk grał dzisiaj w pierwszej szóstce! Z nie
małą radością oglądałam ich poczynania. Czułam rosnącą w sercu radość. Również
Lenka musiała zorientować się, co jest na rzeczy, gdyż zaczęła niemiłosiernie
kopać. Jednakże przebieg meczu powodował u mnie nadmierny stres. Kiedy spotkanie
wkroczyło w decydującą fazę czwartego seta, poczułam ból w okolicach macicy. Zaraz,
zaraz! Przecież na poród było jeszcze zbyt wcześnie! Lecz, gdy dostrzegłam, że
po moich udach płyną cienkie stróżki jakieś cieczy, wszystko do mnie dotarło. Wody
już mi odeszły, a to oznaczało tylko jedno: zaczęłam rodzić. Z nieudawanym
strachem czym prędzej sięgnęłam po telefon. Nie zastanawiając się wiele,
wybrałam numer pogotowia ratunkowego.
-
Pogotowie ratunkowe. W czym mogę pomóc? – usłyszałam głos dyspozytorki.
-
Z tej strony Izabela Cichocka – z wolna przedstawiłam się – potrzebuję pomocy!
-
Proszę powiedzieć, co się stało? – moja rozmówczyni była niezwykle rzeczowa.
-
Pomocy! – wysapałam do słuchawki – właśnie zaczęłam rodzić!
Pani dyspozytor zadała mi jeszcze
kilka rzeczowych pytań. Najważniejszą informacją dla niej w tej chwili był
adres zamieszkania. Musiała wiedzieć, dokąd wysłać karetkę, która pomoże mi
dostać się do szpitala. Po paru minutach rozmowy połączenie zakończyło się. Czułam,
iż mój ból staje się coraz dotkliwszy, a skurcze pojawiały się coraz częściej. Myślałam,
że zwariuję! To było tak niesamowicie bolesne, że nie wiem, czy jest coś
gorszego.
Moje
ponure rozważania nagle zostały przerwane. Usłyszałam pukanie do drzwi i
podniesione głosy pracowników pogotowia. Nie byłam w stanie podnieść się, aby
im otworzyć. Lecz jak się okazało, nie przekręciłam klucza wewnątrz zamka i
ratownikom udało się wejść.
-
Pani Cichocka? – zapytał jeden z nich.
-
Tak… to ja… - wydusiłam z siebie – pomocy!
-
Proszę się nie martwić – odparł inny – już zabieramy panią do szpitala.
Wśród grupy ratowniczej, która
pojawiła się w naszym mieszkaniu były dwie kobiety. Chociaż wyglądały na
drobne, z niemałą siłą ułożyły mnie na przygotowanych wcześniej noszach. Jednak
ja nie rejestrowałam już połowy rzeczy. Ból przyćmił wszystko, co działo się
wokół mnie. Skurcze znów się nasilały, a ja marzyłam tylko, aby mieć to za
sobą. Marzyłam, aby przytulić swoją kochaną córeczkę.
***
/ Kinga
/
Tuż po zakończeniu spotkania nastąpiła krótka
przerwa, związana z przygotowaniem dekoracji. Mój kochany Igor i reszta w tym
trudnym boju pokazali, na co ich stać! Jastrzębski Węgiel jest mistrzem Polski.
Pokonali wreszcie tę wielką Skrę i mogą cieszyć się naprawdę wspaniałym
sukcesem! W tej euforii wygranej, prawie nie zauważyłam, iż ktoś od paru minut
usilnie próbuje się do mnie dodzwonić. Wyjęłam więc z torebki aparat, po czy
spojrzałam na wyświetlacz. Było to kolejne nieodebrane połączenie od Izy, więc
postanowiłam oddzwonić.
-
Co się stało, kochana? – zapytałam, gdy odebrała.
-
Właśnie zostałam mamą! – krzyknęła – ja i Lenka jesteśmy już w szpitalu.
Nie dane mi było pogratulować
przyjaciółce, gdyż połączenie zostało przerwane. Jednakże dekoracja zwycięzców
wciąż trwała. Postanowiłam więc udać się do spikera, aby przekazać mu dobrą
nowinę. Mężczyzna od razu się uśmiechnął, po czym uniósł mikrofon do ust.
-
Uwaga, uwaga! – rozpoczął uroczyste przemówienie – mamy zaszczyt ogłosić, że
podczas tego meczu nasz zawodnik – Patryk Czarnowski został tatą! Serdecznie
gratulujemy!
W hali jastrzębskiego lodowiska
wybuchła salwa braw. Patryk uśmiechał się, chociaż wciąż nie mógł uwierzyć, że
ta chwila już nadeszła. Tylko „zakochane” w nim fanki wzięły wszystko na
poważnie. Dosyć spora grupka nastoletnich panienek przytupnęła nóżką, i nie
czekając, do końca ceremonii opuściły halę. Szczerze mówiąc, dla Patryka to
nawet lepiej. Nie będzie musiał przedzierać się przez tłum jakiś słodkich
idiotek. Osobiście nie trawiłam takowych, więc szczerze współczułam chłopakom,
że muszą się z nimi męczyć. No, ale to tak na marginesie. Kiedy tylko rozdanie
medali się skończyło, środkowy poszedł do szatni. Nie trwało długo, zanim
stamtąd wrócił. Udało mu się tylko zamienić spodenki, na długie spodnie i
narzucić bluzę z dresu. Dosyć poddenerwowany przebiegł tuż obok mnie.
-
Gdzie tak pędzisz? – zapytałam ze śmiechem
-
Do moich kobiet – odkrzyknął i już go nie było.
Zazdrościłam jemu, zazdrościłam
Izie. Sama marzyłam o tym, aby kiedyś zostać mamą. Ale czy będzie mi to dane?
No cóż… przekonam się w przyszłości.
***
/ Patryk /
Nie
zważałem na tłum fanów, czekających na zdjęcia i autografy. Nie zważałem na to,
że kogoś potrąciłem. Teraz liczyło się dla mnie to, aby jak najszybciej dostać
się do szpitala. Na całe szczęście nie miałem dużo do przejścia. Moje długie
nogi pozwalały mi chodzić o wiele szybciej, niż zwykłemu człowiekowi. To właśnie
dlatego po paru minutach szybkiego marszu dotarłem do wyznaczonego celu. Bez problemów
odszukałem dyżurkę pielęgniarek, gdzie udałem się właściwie od razu.
-
Przepraszam – zagadnąłem młodą pielęgniarkę – w której Sali znajdę Izabelę
Cichocką?
-
Jest pan kimś z rodziny? – zapytała.
-
Tak – odpowiedziałem od razu – to moja żona.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło,
po czym wskazała drogę, na właściwy oddział. Nim się spostrzegłem, byłem na
miejscu. Rozglądałem się przez dłuższą chwilę w poszukiwaniu właściwej sali. Przez
uchylone drzwi dostrzegłem Izę, która tuliła śpiącą już małą.
-
hej, słońce – czule przywitałem narzeczoną.
-
A co ty tu robisz? – nie wierzyła własnym oczom,
-
No, jak to co? – przyszedłem zobaczyć moją małą piękność.
Bez słowa podała mi na ręce moją
kochaną
Lenkę. Tę Lenkę, której na początku nie chciałem zaakceptować, a która
stała się całym moim światem. Nieświadoma niczego kruszynka natychmiast objęła
rączkami złoty medal, który wciąż wisiał na mojej szyi. Nie czekając długo,
zdjąłem z szyi tasiemkę, na której był przywieszony i ułożyłem go na jej kocyku.
-
To dla ciebie, moje słońce – szepnąłem.
-
Wariat z ciebie - narzeczona się
zaśmiała – swoją drogą, jak tu wszedłeś?
-
Powiedziałem, że jesteś moją żoną – uśmiechnąłem się – nikt nie musi wiedzieć,
że przyszłą.
Iza zaśmiała się delikatnie. Widać
było, że jest zmęczona długim i, z całą pewnością, ciężkim porodem. Właściwie,
nie mogłem sobie wyobrazić, jak taka chudzinka mogła przeżyć poród. Ale nasze
szczęście jest już na świecie i jestem z tego dumny.
-
Na pana już czas – w Sali pojawiła się pielęgniarka.
Nie wdając się w kolejne
dyskusje, ucałowałem Izę, po czym wróciłem do domu.