poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 26

/ Kinga  /


           
             Taki słoneczny dzień, jak dziś zachęcał do spacerowania. Sama miałam ochotę wyjść z aparatem i wykonać kilka ciekawych zdjęć. Już miałam szykować się do wyjścia, gdy nagle w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Przecież nasi panowie grają dzisiaj najważniejszy mecz tego sezonu! Gdy sobie uświadomiłam, gdzie powinnam spędzić dzisiejsze popołudnie, natychmiast pobiegłam do pokoju ciężarnej przyjaciółki.
            - Iza! Iza! – krzyknęłam, wbiegając do jej pokoju – zapomniałaś, że dzisiaj jest mecz?!
            - Spokojnie – odpowiedziała – przecież pamiętam.
            - No to na co czekasz? – entuzjazm mnie nie opuszczał.
            - Wybacz, kochana – powiedziała, nieco zrezygnowana – obejrzę przed telewizorem.
W pierwszej chwili nie bardzo mogłam zrozumieć, dlaczego Iza nie chce iść na najważniejszy mecz swojego narzeczonego. Lecz patrząc na jej zbolałą minę, zrozumiałam wszystko. Zupełnie wyleciało mi z głowy, iż poród może nastąpić lada dzień. Tak więc nie naciskałam jej już dłużej. Uśmiechnęłam się tylko pokrzepiająco, dodając jej otuchy. W gruncie rzeczy nie powinnam zostawiać jej w domu samej, ale coś wzywało mnie do wyjścia na halę. Ostatnio mało rozmawiałam z Igorem, więc chciałam, aby w tej najważniejszej chwili czuł moje wsparcie.
            - Kibicuj tam dobrze – kiedy stałam przy drzwiach, z pokoju wyszła Iza.
            - Dobrze, kochana – natychmiast złożyłam obietnicę – jeśli wygrają, to im pogratuluję.
Po raz kolejny obdarzyłam przyjaciółkę szczerym uśmiechem. Uściskałam ją jeszcze lekko, po raz kolejny obiecując, że w jej imieniu złożę gratulacje narzeczonemu. Po krótkiej chwili opuściłam nasze mieszkanie i czym prędzej skierowałam swoje kroki w stronę windy. Nim się spostrzegłam nogi już niosły mnie w stronę jastrzębskiego lodowiska, gdzie za moment miał rozpocząć się wielki finał. Niecierpliwie czekałam na rozwój wydarzeń.


***


/ Iza  /


            Kiedy spostrzegłam, że zbliża się godzina meczu, przygotowałam sobie smaczne przekąski. Umościłam się wygodnie na kanapie, po czym włączyłam odpowiedni program. Nasza drużyna była już na boisku. Dobrą chwilę zajęło mi, nim dostrzegłam Patryka. Ale tak! Jest! Patryk grał dzisiaj w pierwszej szóstce! Z nie małą radością oglądałam ich poczynania. Czułam rosnącą w sercu radość. Również Lenka musiała zorientować się, co jest na rzeczy, gdyż zaczęła niemiłosiernie kopać. Jednakże przebieg meczu powodował u mnie nadmierny stres. Kiedy spotkanie wkroczyło w decydującą fazę czwartego seta, poczułam ból w okolicach macicy. Zaraz, zaraz! Przecież na poród było jeszcze zbyt wcześnie! Lecz, gdy dostrzegłam, że po moich udach płyną cienkie stróżki jakieś cieczy, wszystko do mnie dotarło. Wody już mi odeszły, a to oznaczało tylko jedno: zaczęłam rodzić. Z nieudawanym strachem czym prędzej sięgnęłam po telefon. Nie zastanawiając się wiele, wybrałam numer pogotowia ratunkowego.
            - Pogotowie ratunkowe. W czym mogę pomóc? – usłyszałam głos dyspozytorki.
            - Z tej strony Izabela Cichocka – z wolna przedstawiłam się – potrzebuję pomocy!
            - Proszę powiedzieć, co się stało? – moja rozmówczyni była niezwykle rzeczowa.
            - Pomocy! – wysapałam do słuchawki – właśnie zaczęłam rodzić!
Pani dyspozytor zadała mi jeszcze kilka rzeczowych pytań. Najważniejszą informacją dla niej w tej chwili był adres zamieszkania. Musiała wiedzieć, dokąd wysłać karetkę, która pomoże mi dostać się do szpitala. Po paru minutach rozmowy połączenie zakończyło się. Czułam, iż mój ból staje się coraz dotkliwszy, a skurcze pojawiały się coraz częściej. Myślałam, że zwariuję! To było tak niesamowicie bolesne, że nie wiem, czy jest coś gorszego.
            Moje ponure rozważania nagle zostały przerwane. Usłyszałam pukanie do drzwi i podniesione głosy pracowników pogotowia. Nie byłam w stanie podnieść się, aby im otworzyć. Lecz jak się okazało, nie przekręciłam klucza wewnątrz zamka i ratownikom udało się wejść.
            - Pani Cichocka? – zapytał jeden z nich.
            - Tak… to ja… - wydusiłam z siebie – pomocy!
            - Proszę się nie martwić – odparł inny – już zabieramy panią do szpitala.
Wśród grupy ratowniczej, która pojawiła się w naszym mieszkaniu były dwie kobiety. Chociaż wyglądały na drobne, z niemałą siłą ułożyły mnie na przygotowanych wcześniej noszach. Jednak ja nie rejestrowałam już połowy rzeczy. Ból przyćmił wszystko, co działo się wokół mnie. Skurcze znów się nasilały, a ja marzyłam tylko, aby mieć to za sobą. Marzyłam, aby przytulić swoją kochaną córeczkę.


***


/  Kinga /


             Tuż po zakończeniu spotkania nastąpiła krótka przerwa, związana z przygotowaniem dekoracji. Mój kochany Igor i reszta w tym trudnym boju pokazali, na co ich stać! Jastrzębski Węgiel jest mistrzem Polski. Pokonali wreszcie tę wielką Skrę i mogą cieszyć się naprawdę wspaniałym sukcesem! W tej euforii wygranej, prawie nie zauważyłam, iż ktoś od paru minut usilnie próbuje się do mnie dodzwonić. Wyjęłam więc z torebki aparat, po czy spojrzałam na wyświetlacz. Było to kolejne nieodebrane połączenie od Izy, więc postanowiłam oddzwonić.
            - Co się stało, kochana? – zapytałam, gdy odebrała.
            - Właśnie zostałam mamą! – krzyknęła – ja i Lenka jesteśmy już w szpitalu.
Nie dane mi było pogratulować przyjaciółce, gdyż połączenie zostało przerwane. Jednakże dekoracja zwycięzców wciąż trwała. Postanowiłam więc udać się do spikera, aby przekazać mu dobrą nowinę. Mężczyzna od razu się uśmiechnął, po czym uniósł mikrofon do ust.
            - Uwaga, uwaga! – rozpoczął uroczyste przemówienie – mamy zaszczyt ogłosić, że podczas tego meczu nasz zawodnik – Patryk Czarnowski został tatą! Serdecznie gratulujemy!
W hali jastrzębskiego lodowiska wybuchła salwa braw. Patryk uśmiechał się, chociaż wciąż nie mógł uwierzyć, że ta chwila już nadeszła. Tylko „zakochane” w nim fanki wzięły wszystko na poważnie. Dosyć spora grupka nastoletnich panienek przytupnęła nóżką, i nie czekając, do końca ceremonii opuściły halę. Szczerze mówiąc, dla Patryka to nawet lepiej. Nie będzie musiał przedzierać się przez tłum jakiś słodkich idiotek. Osobiście nie trawiłam takowych, więc szczerze współczułam chłopakom, że muszą się z nimi męczyć. No, ale to tak na marginesie. Kiedy tylko rozdanie medali się skończyło, środkowy poszedł do szatni. Nie trwało długo, zanim stamtąd wrócił. Udało mu się tylko zamienić spodenki, na długie spodnie i narzucić bluzę z dresu. Dosyć poddenerwowany przebiegł tuż obok mnie.
            - Gdzie tak pędzisz? – zapytałam ze śmiechem
            - Do moich kobiet – odkrzyknął i już go nie było.
Zazdrościłam jemu, zazdrościłam Izie. Sama marzyłam o tym, aby kiedyś zostać mamą. Ale czy będzie mi to dane? No cóż… przekonam się w przyszłości.


***


/ Patryk /


            Nie zważałem na tłum fanów, czekających na zdjęcia i autografy. Nie zważałem na to, że kogoś potrąciłem. Teraz liczyło się dla mnie to, aby jak najszybciej dostać się do szpitala. Na całe szczęście nie miałem dużo do przejścia. Moje długie nogi pozwalały mi chodzić o wiele szybciej, niż zwykłemu człowiekowi. To właśnie dlatego po paru minutach szybkiego marszu dotarłem do wyznaczonego celu. Bez problemów odszukałem dyżurkę pielęgniarek, gdzie udałem się właściwie od razu.
            - Przepraszam – zagadnąłem młodą pielęgniarkę – w której Sali znajdę Izabelę Cichocką?
            - Jest pan kimś z rodziny? – zapytała.
            - Tak – odpowiedziałem od razu – to moja żona.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym wskazała drogę, na właściwy oddział. Nim się spostrzegłem, byłem na miejscu. Rozglądałem się przez dłuższą chwilę w poszukiwaniu właściwej sali. Przez uchylone drzwi dostrzegłem Izę, która tuliła śpiącą już małą.
            - hej, słońce – czule przywitałem narzeczoną.
            - A co ty tu robisz? – nie wierzyła własnym oczom,
            - No, jak to co? – przyszedłem zobaczyć moją małą piękność.
Bez słowa podała mi na ręce moją kochaną Lenkę. Tę Lenkę, której na początku nie chciałem zaakceptować, a która stała się całym moim światem. Nieświadoma niczego kruszynka natychmiast objęła rączkami złoty medal, który wciąż wisiał na mojej szyi. Nie czekając długo, zdjąłem z szyi tasiemkę, na której był przywieszony i ułożyłem go na jej kocyku.
            - To dla ciebie, moje słońce – szepnąłem.
            - Wariat z ciebie  - narzeczona się zaśmiała – swoją drogą, jak tu wszedłeś?
            - Powiedziałem, że jesteś moją żoną – uśmiechnąłem się – nikt nie musi wiedzieć, że przyszłą.
Iza zaśmiała się delikatnie. Widać było, że jest zmęczona długim i, z całą pewnością, ciężkim porodem. Właściwie, nie mogłem sobie wyobrazić, jak taka chudzinka mogła przeżyć poród. Ale nasze szczęście jest już na świecie i jestem z tego dumny.
            - Na pana już czas – w Sali pojawiła się pielęgniarka.

Nie wdając się w kolejne dyskusje, ucałowałem Izę, po czym wróciłem do domu. 

3 komentarze:

  1. Super rozdział !! Ale oni są zarąbiście. :D Super z nich będzie rodzina :D

    OdpowiedzUsuń
  2. 59 years old Software Consultant Hedwig Tear, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Sculpting. Took a trip to Sceilg Mhichíl and drives a Ferrari 250 GT SWB California Spider. kliknij, aby dowiedziec sie wiecej

    OdpowiedzUsuń