/Kinga/
Moje marzenie właśnie się ziściło. Piekielnie zmęczona
dotarłam do Jastrzębia. Z ogromną ulgą wysiadłam z samochodu i zamykając go,
udałam się do naszego mieszkania. Dlaczego powiedziałam „naszego”? Otóż nie
będę mieszkała sama. Nie odważę się na to w całkiem nowym, jeszcze nie znanym
mieście. Moją towarzyszką na dobre i złe została Iza. Znamy się od kilku lat, a
nasza znajomość zaczęła się na koncercie jakiegoś polskiego rapera. Nie
pamiętam dokładnie jak się nazywał, ale w ogóle nie można było słuchać tej
muzyki. Podobnie jak ona postanowiłam uratować się przed ogłuchnięciem, dlatego
bez zastanowienia opuściłyśmy warszawski Torwar. Szczęśliwe, że nasze uszy nie
są skazane na masakrę, zaczęłyśmy rozmowę. Od pierwszych minut wiedziałam, iż
jest ona osobą, z którą spędzę w życiu dużo czasu. Nie pomyliłam się. Nie mylę
się do dzisiaj. Jednak teraz nie było odpowiedniego momentu na wspomnienia.
Przestraszona, ale też pełna nadziei otworzyłam bagażnik, z którego wyjęłam
włożoną przez tatę torbę. Musiałam przyznać, że była nie lekka. Ale cóż...
Jestem w końcu kobietą. Jak większość żeńskiej części społeczeństwa miałam
pełną szafę i spory problem, co ze sobą zabrać. Teraz sama musiałam poradzić
sobie z przeniesieniem jej w odpowiednie miejsce. Nie było przy mnie taty,
który chętnie by mi pomógł. Kończąc rozmyślania ruszyłam w stronę usytuowanego
nieopodal Biedronki bloku. Powolnym krokiem wdrapałam się do klatki schodowej.
Nasze mieszkanie znajdowało się na czwartym piętrze, co w tej chwili
przyprawiło mnie o mdłości. Nie musiałam zbyt długo narzekać, gdyż od razu po
przekroczeniu progu korytarza moim oczom ukazały się srebrne drzwi windy. Z
ogromną ulgą podeszłam do nich i wcisnęłam guzik oznaczony skierowaną w dół
strzałką. Po chwili usłyszałam cichy brzdęk, a drzwi się odsunęły. Niosąc przed
sobą torbę weszłam do środka. Nim się obejrzałam, znalazłam się na właściwym
piętrze. Już miałam szukać klucza, kiedy z zza drzwi naszego mieszkania
usłyszałam kroki. To panna Cichocka dotarła przede mną i zdążyła się pewnie
rozpakować.
-Hej! - krzyknęła przytulając mnie do siebie. - coś długo
jechałaś z tej Warszawy.
-Hej – odwzajemniłam uścisk - przepraszam, że tyle musiałaś
czekać, ale na obwodnicy były straszne korki.
-Okej wybaczam.
-Wybrałaś już sobie pokój? - zapytałam unosząc do góry
brwi.
-Tak. Mój jest ten obok kuchni.
-Oj, ty głodomorze, niech będzie.
Cmoknęłam przyjaciółkę w policzek, po czym skierowałam się
w stronę wspomnianego pomieszczenia. Mój nowy pokój nie był co prawda
największy, ale za to taki jak chciałam. Ściany pomalowane na mój ulubiony,
błękitny kolor dawały poczucie spokoju i pozwalały się wyciszyć. Na wystrój
również nie można było narzekać. Na lewo od wyjścia stało łóżko z grubym
materacem i metalowym stelażem. Przy oknie stała komoda, a przy przeciwległej
ścianie szafa i szklane biurko. Skąd ono się tutaj wzięło? Tego nie potrafiłam
powiedzieć. Będąc jeszcze w technikum marzyłam o takim, ale w zajmowanym przeze
mnie pomieszczeniu stało duże dębowe biurku, pamiętające zapewne czasy wojny.
Uśmiechając się tylko, zajęłam się rozpakowaniem. Na materacu, na którym nie
było pościeli położyłam torbę. Sprawnym ruchem odpięłam suwak, po czym wyjęłam
starannie poskładane koszulki i bluzy. Zarezerwowałam na nie jedną z szufladek
komody. Właśnie miałam zająć się wkładaniem ubrań do szuflad i szafy, gdy
usłyszałam, dobiegający z kuchni, głos Izy. Zapominając o niedokończonym
zajęciu poszłam, by dowiedzieć się, co się stało. Jak się okazało to nic
strasznego. Była po prostu głodna i chciała przygotować wspólny posiłek.
Dlatego wolała ustalić co robimy, niż później się kłócić. Optymistycznie
nastawiona do jej pomysłu, otworzyłam lodówkę. I tu przeszłam pierwsze
rozczarowanie, gdyż w środku zobaczyłam światło. Totalna pustka. Aż się
zdziwiłam, że Cichocka jeszcze nie była w sklepie.
-Myślałam, że zrobiłaś już zakupy – powiedziałam z lekkim
wyrzutem.
-Miałam wyjść, ale przyszłaś i nie zdążyłam się ubrać –
oznajmiła próbując się usprawiedliwić.
-Mam ja iść? - zapytałam już nieco spokojniej.
-Nie, nie. Ja pójdę – powiedziała i pobiegła po bluzę oraz
pieniądze.
***
/ Patryk /
Santilli przeszedł dzisiaj sam siebie. Musiał się wkurzyć
nie na żarty po ostatnich wygłupach Igora, bo dzisiaj mieliśmy taki zapiernicz,
jakiego nie pamiętałem od początku gry w tym klubie. Zawsze kończyliśmy
piętnaście minut wcześniej, żeby w świętym spokoju usiąść na parkiecie i
rozciągnąć obolałe mięśnie. Dzisiaj mogliśmy o tym tylko marzyć. Zamiast szukać
sobie wygodnego miejsca na płycie boiska, biegałem jak dziki osioł pięćdziesiąt
kółek bez obcinania rogów. Normalnie, jeszcze jedna taka akcja a wyrwę temu geniuszowi
wszystkie włosy! Jeszcze pożałuje, że w ogóle wybrał ten klub! Wraz z
opuszczeniem szatni, a później hali, wyparłem z głowy wszystkie myśli. Miałem
wolny wieczór, który chciałem poświęcić na odpoczynek, a nie denerwowanie się
przez naszą jakże kochaną klubową maskotką, noszącą imię Igor. Gdy tylko
rzuciłem torbę na tylną kanapę i odpaliłem mój nieco wysłużony samochodzik,
poczułem, że burczy mi w brzuchu. No tak, nie miałem czasu, na zjedzenie czegoś
przed treningiem. Poza tym stojąca w mojej kuchni lodówka świeciła pustkami.
Nie miałem więc innego wyjścia, niż podjechać do Biedronki i zrobić jakieś małe
zakupy. Wycofałem auto, po czym opuściłem Szeroką, kierując się w stronę
centrum. Ruch na drodze był umiarkowany, dlatego mogłem pozwolić sobie na przyciśnięcie
pedału gazu. Wykonanie właśnie tej czynności spowodowało, że kilka minut
później szukałem miejsca na parkingu przy super markecie. Szczerze mówiąc był z
tym mały problem. Ale mieliśmy w końcu piątkowy wieczór, czyli pora dnia, w
której ludzie najchętniej robili zakupy. Plac objechałem dwa razy. Jednak
miejsca się nie zwalniały. Świetnie. Kolejna sytuacja bez wyjścia. W ilu
jeszcze takich postawi mnie to cholerne, jakże wyrozumiałe przeznaczenie? Nie
zastanawiając się długo, przemieściłem się pod swój blok. Odczułem ulgę widząc
taki wybór parkingowych miejsc. Postawiłem mój pojazd naprzeciw wejścia do
klatki schodowej, po czym udałem się do sklepu. Zły na pół świata miałem wejść
na halę sklepową., kiedy poczułem znajdującą się przede mną przeszkodę.
Spojrzałem nieco w dół. Zajebiście! Czy ja do cholery jasnej musiałem wpaść na
tą niczemu winną dziewczynę?! Schylając się pomogłem pozbierać jej rozsypane
jabłka, pomarańcze i inne produkty. Speszona zabrała ode mnie torbę i odwróciła
się w celu opuszczenia marketu. Ja jednak przytrzymałem ją i popatrzyłem w
brązowe tęczówki, o bardzo ładnym, ale też nietypowym odcieniu koloru.
-Przepraszam – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć – Nie
zauważyłem cię.
-Nie dziwię się - odparła – taka żyrafa, jak ty nie zauważa
chyba nie wiele rzeczy, które są poniżej poziomu wzroku.
-Nie o to chodzi – sprostowałem – byłem po prostu
zamyślony.
-Nie myśl tyle, bo cię zjedzą motyle – usłyszałem w
odpowiedzi.
-Dobrze, o niczym już dzisiaj nie myślę. No może poza listą
zakupów.
-Mam nadzieję. Wybacz, ale muszę już iść, cześć.
-Cześć.
I po co ja pytałem się o wyczyny tego cholernego
losu? Mam, co chciałem. Kolejna sytuacja, do której nie miałem zamiaru
doprowadzać. Chociaż z drugiej strony dobrze się złożyło. Od samego początku
coś w tej dziewczynie mnie zaintrygowało. Miała w sobie jakiś magnez, który
przyciągał. Była taka... hmm... taka nietypowa, zupełnie inna niż dziewczyny,z
którymi spotykałem się dotychczas. Robiąc zakupy, starałem się odepchnąć
związane z nią myśli. Jednak te uparcie krążyły w mojej głowie. Były tak
natrętnie, że w zasadzie zapomniałem o połowie rzeczy, które chciałem kupić.
_________________________________
Tak, tak wiem, że miałam być wczoraj, ale musiałam zwolnić
komputer i się nie udało. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Wszystkich
chętnych, którzy chcą otrzymywać powiadomienia, zapraszam do wpisania się na
podstronie http://szczescie-czeka-informowani.blog.onet.pl
Rozdział 1 jest ostatnią notką, o której informuję
wszystkich. O kolejnych będę informować tylko tych, którzy się wpiszą,
pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz