piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 1



/Kinga


Moje marzenie właśnie się ziściło. Piekielnie zmęczona dotarłam do Jastrzębia. Z ogromną ulgą wysiadłam z samochodu i zamykając go, udałam się do naszego mieszkania. Dlaczego powiedziałam „naszego”? Otóż nie będę mieszkała sama. Nie odważę się na to w całkiem nowym, jeszcze nie znanym mieście. Moją towarzyszką na dobre i złe została Iza. Znamy się od kilku lat, a nasza znajomość zaczęła się na koncercie jakiegoś polskiego rapera. Nie pamiętam dokładnie jak się nazywał, ale w ogóle nie można było słuchać tej muzyki. Podobnie jak ona postanowiłam uratować się przed ogłuchnięciem, dlatego bez zastanowienia opuściłyśmy warszawski Torwar. Szczęśliwe, że nasze uszy nie są skazane na masakrę, zaczęłyśmy rozmowę. Od pierwszych minut wiedziałam, iż jest ona osobą, z którą spędzę w życiu dużo czasu. Nie pomyliłam się. Nie mylę się do dzisiaj. Jednak teraz nie było odpowiedniego momentu na wspomnienia. Przestraszona, ale też pełna nadziei otworzyłam bagażnik, z którego wyjęłam włożoną przez tatę torbę. Musiałam przyznać, że była nie lekka. Ale cóż... Jestem w końcu kobietą. Jak większość żeńskiej części społeczeństwa miałam pełną szafę i spory problem, co ze sobą zabrać. Teraz sama musiałam poradzić sobie z przeniesieniem jej w odpowiednie miejsce. Nie było przy mnie taty, który chętnie by mi pomógł. Kończąc rozmyślania ruszyłam w stronę usytuowanego nieopodal Biedronki bloku. Powolnym krokiem wdrapałam się do klatki schodowej. Nasze mieszkanie znajdowało się na czwartym piętrze, co w tej chwili przyprawiło mnie o mdłości. Nie musiałam zbyt długo narzekać, gdyż od razu po przekroczeniu progu korytarza moim oczom ukazały się srebrne drzwi windy. Z ogromną ulgą podeszłam do nich i wcisnęłam guzik oznaczony skierowaną w dół strzałką. Po chwili usłyszałam cichy brzdęk, a drzwi się odsunęły. Niosąc przed sobą torbę weszłam do środka. Nim się obejrzałam, znalazłam się na właściwym piętrze. Już miałam szukać klucza, kiedy z zza drzwi naszego mieszkania usłyszałam kroki. To panna Cichocka dotarła przede mną i zdążyła się pewnie rozpakować.
-Hej! - krzyknęła przytulając mnie do siebie. - coś długo jechałaś z tej Warszawy.
-Hej – odwzajemniłam uścisk - przepraszam, że tyle musiałaś czekać, ale na obwodnicy   były straszne korki.
-Okej wybaczam.
-Wybrałaś już sobie pokój? - zapytałam unosząc do góry brwi.
-Tak. Mój jest ten obok kuchni.
-Oj, ty głodomorze, niech będzie.
 Cmoknęłam przyjaciółkę w policzek, po czym skierowałam się w stronę wspomnianego pomieszczenia. Mój nowy pokój nie był co prawda największy, ale za to taki jak chciałam. Ściany pomalowane na mój ulubiony, błękitny kolor dawały poczucie spokoju i pozwalały się wyciszyć. Na wystrój również nie można było narzekać. Na lewo od wyjścia stało łóżko z grubym materacem i metalowym stelażem. Przy oknie stała komoda, a przy przeciwległej ścianie szafa i szklane biurko. Skąd ono się tutaj wzięło? Tego nie potrafiłam powiedzieć. Będąc jeszcze w technikum marzyłam o takim, ale w zajmowanym przeze mnie pomieszczeniu stało duże dębowe biurku, pamiętające zapewne czasy wojny. Uśmiechając się tylko, zajęłam się rozpakowaniem. Na materacu, na którym nie było pościeli położyłam torbę. Sprawnym ruchem odpięłam suwak, po czym wyjęłam starannie poskładane koszulki i bluzy. Zarezerwowałam na nie jedną z szufladek komody. Właśnie miałam zająć się wkładaniem ubrań do szuflad i szafy, gdy usłyszałam, dobiegający z kuchni, głos Izy. Zapominając o niedokończonym zajęciu poszłam, by dowiedzieć się, co się stało. Jak się okazało to nic strasznego. Była po prostu głodna i chciała przygotować wspólny posiłek. Dlatego wolała ustalić co robimy, niż później się kłócić. Optymistycznie nastawiona do jej pomysłu, otworzyłam lodówkę. I tu przeszłam pierwsze rozczarowanie, gdyż w środku zobaczyłam światło. Totalna pustka. Aż się zdziwiłam, że Cichocka jeszcze nie była w sklepie.
-Myślałam, że zrobiłaś już zakupy – powiedziałam z lekkim wyrzutem.
-Miałam wyjść, ale przyszłaś i nie zdążyłam się ubrać – oznajmiła próbując się usprawiedliwić.
-Mam ja iść? - zapytałam już nieco spokojniej.
-Nie, nie. Ja pójdę – powiedziała i pobiegła po bluzę oraz pieniądze.



***


/ Patryk / 


Santilli przeszedł dzisiaj sam siebie. Musiał się wkurzyć nie na żarty po ostatnich wygłupach Igora, bo dzisiaj mieliśmy taki zapiernicz, jakiego nie pamiętałem od początku gry w tym klubie. Zawsze kończyliśmy piętnaście minut wcześniej, żeby w świętym spokoju usiąść na parkiecie i rozciągnąć obolałe mięśnie. Dzisiaj mogliśmy o tym tylko marzyć. Zamiast szukać sobie wygodnego miejsca na płycie boiska, biegałem jak dziki osioł pięćdziesiąt kółek bez obcinania rogów. Normalnie, jeszcze jedna taka akcja a wyrwę temu geniuszowi wszystkie włosy! Jeszcze pożałuje, że w ogóle wybrał ten klub! Wraz z opuszczeniem szatni, a później hali, wyparłem z głowy wszystkie myśli. Miałem wolny wieczór, który chciałem poświęcić na odpoczynek, a nie denerwowanie się przez naszą jakże kochaną klubową maskotką, noszącą imię Igor. Gdy tylko rzuciłem torbę na tylną kanapę i odpaliłem mój nieco wysłużony samochodzik, poczułem, że burczy mi w brzuchu. No tak, nie miałem czasu, na zjedzenie czegoś przed treningiem. Poza tym stojąca w mojej kuchni lodówka świeciła pustkami. Nie miałem więc innego wyjścia, niż podjechać do Biedronki i zrobić jakieś małe zakupy. Wycofałem auto, po czym opuściłem Szeroką, kierując się w stronę centrum. Ruch na drodze był umiarkowany, dlatego mogłem pozwolić sobie na przyciśnięcie pedału gazu. Wykonanie właśnie tej czynności spowodowało, że kilka minut później szukałem miejsca na parkingu przy super markecie. Szczerze mówiąc był z tym mały problem. Ale mieliśmy w końcu piątkowy wieczór, czyli pora dnia, w której ludzie najchętniej robili zakupy. Plac objechałem dwa razy. Jednak miejsca się nie zwalniały. Świetnie. Kolejna sytuacja bez wyjścia. W ilu jeszcze takich postawi mnie to cholerne, jakże wyrozumiałe przeznaczenie? Nie zastanawiając się długo, przemieściłem się pod swój blok. Odczułem ulgę widząc taki wybór parkingowych miejsc. Postawiłem mój pojazd naprzeciw wejścia do klatki schodowej, po czym udałem się do sklepu. Zły na pół świata miałem wejść na halę sklepową., kiedy poczułem znajdującą się przede mną przeszkodę. Spojrzałem nieco w dół. Zajebiście! Czy ja do cholery jasnej musiałem wpaść na tą niczemu winną dziewczynę?! Schylając się pomogłem pozbierać jej rozsypane jabłka, pomarańcze i inne produkty. Speszona zabrała ode mnie torbę i odwróciła się w celu opuszczenia marketu. Ja jednak przytrzymałem ją i popatrzyłem w brązowe tęczówki, o bardzo ładnym, ale też nietypowym odcieniu koloru.
 -Przepraszam – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć – Nie zauważyłem cię.
-Nie dziwię się - odparła – taka żyrafa, jak ty nie zauważa chyba nie wiele rzeczy, które są poniżej poziomu wzroku.
-Nie o to chodzi – sprostowałem – byłem po prostu zamyślony.
-Nie myśl tyle, bo cię zjedzą motyle – usłyszałem w odpowiedzi.
-Dobrze, o niczym już dzisiaj nie myślę. No może poza listą zakupów.
-Mam nadzieję. Wybacz, ale muszę już iść, cześć.
-Cześć.
 I po co ja pytałem się o wyczyny tego cholernego losu? Mam, co chciałem. Kolejna sytuacja, do której nie miałem zamiaru doprowadzać. Chociaż z drugiej strony dobrze się złożyło. Od samego początku coś w tej dziewczynie mnie zaintrygowało. Miała w sobie jakiś magnez, który przyciągał. Była taka... hmm... taka nietypowa, zupełnie inna niż dziewczyny,z którymi spotykałem się dotychczas. Robiąc zakupy, starałem się odepchnąć związane z nią myśli. Jednak te uparcie krążyły w mojej głowie. Były tak natrętnie, że w zasadzie zapomniałem o połowie rzeczy, które chciałem kupić.


_________________________________

Tak, tak wiem, że miałam być wczoraj, ale musiałam zwolnić komputer i się nie udało. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Wszystkich chętnych, którzy chcą otrzymywać powiadomienia, zapraszam do wpisania się na podstronie http://szczescie-czeka-informowani.blog.onet.pl
Rozdział 1 jest ostatnią notką, o której informuję wszystkich. O kolejnych będę informować tylko tych, którzy się wpiszą, pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz