piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 2



Kinga /



Byłam coraz bardziej głodna, a pannę Cichocką gdzieś wcięło. Wyszła tylko po coś, co nadawało się do zrobienia szybkiej kolacji, a tymczasem nie było jej już od godziny. Piecze ten chleb, czy co? Mnie skręcało z głodu odkąd przyjechałam, a ona chodzi sobie po sklepie i przez pół godziny wybiera ser. Szczerze mówiąc, miałam dosyć czekania na tę nieszczęsny posiłek. Z małym oporem podniosłam się z łóżka i wzięłam leżący na łóżku telefon. Odszukałam w rejestrze numer mojej przyjaciółki, po czym nacisnęłam klawisz połączenia. Odczekałam kilka minut. Niestety na marne, gdyż jej komórka brzęczała tuż w pomieszczeniu obok. No to pięknie – pomyślałam sobie – jak wróci, to uduszę, powieszę na haku! Nie mam pojęcia, jak ona mogła, tak bez skrupułów, kazać mi czekać na kolację... Moje rozmyślania zostały nagle przerwane. To właśnie Iza z impetem wpadła do mieszkania i, nie zdejmując butów, wbiegła do kuchni.
-Ciebie to po śmierć wysłać, a i tak sama przyjdzie! - krzyknęłam, nieco poirytowana.
-Spokojnie Kinia.
-Jakie spokojnie, ja się pytam? Poszłaś tylko po coś do jedzenia, a nie było Cię godzinę!
Myślałam, że pieczesz ten chleb!
-Oj, geniuszu – usłyszałam w odpowiedzi. Ja tu się kurczę denerwuję, myślę, kiedy będzie kolacja, a ona się śmieje?
-Nie tak nerwowo – kontynuowała wypowiedź – nie poszłam piec chleba, tylko zaliczyłam małą stłuczkę przy wyjściu i troszkę się poobijałam.
-Tak się teraz nazywa wybieranie sera przez pół godziny? - zapytałam już spokojniej.
-Nie, ja poważnie miałam stłuczkę.
-Tak, a z kim? - moja ciekawość okazała się silniejsza od złości na przyjaciółkę.
-Z dwumetrową żyrafą – odparła, śmiejąc się jednocześnie.
A to ciekawe, że żyrafy chodzą po sklepach – powiedziałam, zabierając się za rozpakowanie siatek.
Mniam... We wspomnianych torbach znalazłam same pyszności. Ulubione pomarańcze, równie lubiane jabłka, mozarella... Nic tylko palce lizać. Nim jednak zaczęłyśmy robienie kanapek, ułożyłam owoce w dużej misce, a część zakupów, wymagającą chłodzenia w lodówce. Na samym dnie jednej z reklamówek znalazłam butelki ketchupu. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym wzięłam jedną do ręki i otworzyłam. Wyglądało to tak, jakbym trzymała w dłoni pistolet. Nie zastanawiając się wiele, nacisnęła plastikową butelkę mniej więcej w połowie. Czerwona strużka wystrzeliła z prędkością światła i w chwilę później zatrzymała się na twarzy Izy. Ale się dziewczyna zdziwiła! Jak do tej pory uważała mnie za bardzo spokojną i opanowaną. No cóż... pozory bywają mylne. W moim przypadku nawet bardzo. Minęła dłuższa chwila zanim dotarło do niej co się stało. Jednak, kiedy zorientowała się w czym rzecz, chwyciła za leżącą na stoliku butelkę i zrobiła to samo, co ja przed chwilą. Teraz było jasne, że nie mogę pozostać jej dłużna. Z mojej „ broni” wystrzeliła kolejna struga ketchupu.
-To tak się traktuje przyjaciółkę? - zapytała przez śmiech.
-A zostawia się przyjaciółkę na pastwę pustej lodówki?
-Przecież poszłam! - odpowiedziała, ponownie mierząc we mnie.
Lecz ja zrobiłam unik i czerwona ciesz wylądowała na lodówce. Kolejny pocisk znalazł się na kafelkach tuż nad stolikiem, a jeszcze inny na blacie szafki. Z każdą kolejną minutą naszej amunicji było coraz mniej. Nasze siły też były na wykończeniu. Dlatego jako pierwsza odłożyłam butelkę, po czym podeszłam do siedzącej w tej chwili na krześle Izy i wysunęłam w jej stronę dłoń.
-To co, rozejm? - zapytałam, nie kryjąc uśmiechu.
-Rozejm – odparła, wstając.
-Trzeba by to posprzątać.
Niestety... Ale to co! Zabawa musi być! - powiedziała, szukając ścierki.
W mgnieniu oka odszukała wspomnianą rzecz. Sprzątnęła ślady naszej walki. Ja tymczasem rozkroiłam niemal cały bochenek i zabrałam się za przygotowanie kolacji. Mimo świetnej zabawy i poczucia humoru ze strony Izy, wciąż miałam ochotę powiesić ją na haku. Może przez ostatnie minuty o tym nie myślałam, ale teraz mój żołądek definitywnie domagał się pożywienia. Nic więc dziwnego, że nie czekając na nią zabrałam się za robotę. Jednak, gdy skończyła, pomogła mi. I chwała jej za to! Bo tak, znając życie szykowałabym kanapki przez godzinę, przy czym nie obeszłoby się bez podjadania pomidora, czy też ogórka. Pomijając fakt, że jestem w stanie zjeść całą kulkę tego pochodzącego z Italii białego sera. Ale to właśnie dzięki niej, nasza praca idzie szybciej i bez podjadania.



***


/ Igor /



Dzisiejszy trening minął o wiele spokojniej, niż ostatnio. Co prawda trudno mi było wytrzymać bez jakiegokolwiek żartu, ale wyciąłem go kumplom, a nie trenerowi. Santilli jest świetnym szkoleniowcem i dużo można się od niego nauczyć, jakkolwiek jest cholernie sztywny i nie wie, co to dobry kawał. Przyszedłem w momencie, kiedy wszystkie torby były już w szatni, a ich właściciele w wielu innych miejscach. Tak... próbowałem się powstrzymać. Wszystkimi siłami hamowałem się, by nie wywinąć jakiegoś numeru. Ale nie mogłem. Po prostu nie mogłem. Dlatego, zanim się przebrałem wyjąłem ze wszystkich toreb treningowe spodenki. Przez moment, nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Jednak pomysł przyszedł bardzo szybko. Sprawnie wyciągnąłem z nich gumki, które związałem w dłuższy pasek i zaczepiłem o nogi dwóch stojących pod kątem ławek. Odłożyłem części stroju na miejsce, po czym usiadłem w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków. Jak się okazało nie musiałem robić tego długo, gdyż po mniej więcej pięciu minutach zaczęli się zjawiać. Wcale nie zaskoczyło mnie, kiedy Pająk, patrzył nie tam gdzie trzeba. Nie zauważył więc gumek i rąbnął na posadzkę jak długi.
-Yudin, kretynie! Znowu ci się na żarty zebrało?!
-Ale to nie ja – zrobiłem minę aniołka.
-To może trener wstał z łóżka inną nogą niż zawsze?! - widać wściekł się chłopak.
-Tego Grzesiu nie wiedzą najstarsi górale – odpowiedziałem mu, po czym przebrałem się w jeszcze pachnący strój.
Uff! Akurat zdążyłem. W momencie, gdy wiązałem sznurówki drugiego buta wszedł trener.
-Zaczynamy, panowie! - krzyknął do nas i już go nie było.
My tym czasem wymieniliśmy spojrzenia, po czym skierowaliśmy się w stronę hali.

_______________________________
Witam!
Przepraszam za tak długą przerwę, ale była ona spowodowana brakiem pomysłu i sprawami osobistymi. Może nie dałam z siebie wszystkiego, bo rozdział mi się nie podoba, ale oddaję do oceny Wam. Pozdrowienia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz