piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 6



Kinga /



Jesień na dobre zadomowiła się w Jastrzębiu. Liście drzew przybierały charakterystyczne barwy i leniwie opadały na ziemię. Aż chciałoby się wziąć w dłonie aparat i uwiecznić tych kilka cudownych krajobrazów z miejscowego parku i centrum. Czas był jednak złym doradcą. Miałam go coraz mniej i coraz częściej byłam zabiegana. Skończyły się te beztroskie dni wypełnione spacerami, sesjami, plotkami i gotowaniem. Dziś zapas wolnego czasu pozostawiał wiele do życzenia. Pomimo tego że budzik w moim telefonie zadzwonił o wyznaczonej godzinie, zaspałam. Z przerażeniem zerwałam się z łóżka, po czym pobiegłam do pokoju przyjaciółki.
-Iza, wstawaj! - krzyknęłam, potrząsając ją za ramię.
-Któ... któ... która godzina? - zapytała zaspanym głosem.
-Za piętnaście dziesiąta – odparłam zrezygnowana – a o dziesiątej są zajęcia.
-Nie zdążymy już – doszła do wniosku, którego ja nie chciałam wypowiadać na głos – i co teraz zrobimy?
-Jak to co? Odpuścimy sobie.
-Mówisz poważnie? - moja przyjaciółka rzadko kiedy nie dowierza.
-Tak. Bo to bardzo wątpliwe, że obydwie przygotujemy się w dziesięć minut.
-Racja – skwitowała, opuszczając łóżko.
Naraz odezwał się mój żołądek. Domagał się pożywienia w trybie natychmiastowym, więc niczym pershing wpadłam do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Otworzyłam lodówkę, która pełna była serów, świeżych warzyw, jak również wielu innych rzeczy i wyjęłam z niej potrzebne do przygotowania sałatki składniki. Nic innego nie przyszło mi do głowy, a byłam zbyt głodna, by wymyślać nierzadko skomplikowane i wymagające czasu potrawy. W oka mgnieniu wrzuciłam do miski pokrojone warzywa i ser feta. Ponownie sięgnęłam do lodówki, tym razem po oliwę, którą skropiłam zawartość naczynia. W chwilę później ustawiłam je na stole, a z szafki wyjęłam dwa talerze oraz sztućce, które równie szybko znalazły się obok sałatki. Teraz brakowało tylko jednej rzeczy, a mianowicie kawy. Nastawiłam wodę. Przygotowałam także nasze ulubione kubki i wsypałam do nich po łyżeczce proszku. Cała czynność zajęła mi nie wiele czasu, dlatego też musiałam nieco poczekać, by wlać wrzątek do naczyń. Stojąc w kuchni zaczęłam myśleć o tym, co robiłabym dziś na uczelni, gdybym nie zaspała. Zapewne zgłębiałabym tajniki fotografii, a także sprzętu, jakim wykonuje się zdjęcia. Moje rozmyślania zostały przerwane przez gwizdek czajnika. Wyrwana z letargu szybko przyrządziłam napój i, stawiając kubki na stole, zawołałam przyjaciółkę.




***




Igor /




Początek sezonu zbliżał się nieubłaganie, co było powodem wzmożonej pracy na treningach. Santilli nie odpuszczał, więc siedzieliśmy na hali już od wczesnych godzin rannych, często zdarzało się, że do późnego wieczora. Przeciwnik był niczego sobie i można było podejść do spotkania luźno, ale kiedy ktoś z nas rzucał tego typu propozycję trener od razu się wściekał, dzięki czemu musieliśmy robić kilka okrążeń dookoła boiska. Zupełnie nie uśmiechał nam się taki system pracy, dlatego woleliśmy ugryźć się w język i kończyć treningi wcześniej. Dzisiaj również nam się to udało i, pomimo zmęczenia, zrobiliśmy sobie mały wypad do pubu. Razem z Patrykiem i Grzesiem opuściłem szatnię, nim ktokolwiek zdążył wyjść z pod prysznica. W doskonałym humorze wsiedliśmy do mojego audi, które od razu odpaliłem. Naraz dał się usłyszeć oburzony głos Grzesia, który był niezadowolony, że musi usiąść z tyłu.
-Ale dlaczego ja? - pytał pełen żalu.
-Bo tak! - opowiedzieliśmy mu z Czarnowskim jednocześnie.
-No ale czemu? - jadaczka to mu się zamknąć nie potrafiła.
-Bo tak chciałby biedronki, a mrówki to potwierdziły! - Patryk mnie wyręczył – jak chcesz to możesz wrócić na halę i pobiegać.
-Co to, to nie!
-No więc wsiadaj i nie marudź.
-Noo dobra – odpowiedział zrezygnowany, po czym zajął miejsce na środku tylnej kanapy.



***


Ruch w mieście był dzisiaj nie duży, dlatego do pizzeri dojechaliśmy szybciej niż zakładałem. Zajęliśmy stolik tuż przy dużym wykuszowym oknie i jak na komendę zaczęliśmy przeglądać karty dań.
-Oliwki, mniam – powiedział ze smakiem Grzesio.
-Pepperoni – dorzucił Patryk.
-I Ser... pychota – oblizałem wargi.
-Dobra, dobra – środkowy musiał już nieźle zgłodnieć – koniec tego wyliczania, bo mi się zaraz żołądek skurczy.
-Tak jest! - zasalutowaliśmy, po czym gestem ręki przywołałem kelnerkę, by złożyć zamówienie.
Ładna była, nie mogłem jej tego odmówić. Z uwagą wysłuchała trójki wygłodniałych facetów, po czym zniknęła za barem, by zrealizować 'zlecenie'. My tymczasem sącząc sok, zaczęliśmy opowiadać sobie różne ciekawe głupoty. Nieskromnie muszę przyznać, że moje były do tego stopnia ciekawe, że chłopaki prawie spadły z krzeseł.

____________________________________
Witajcie!
Przepraszam za tak długą nieobecność na tym blogu, ale brak weny i pomysłu zrobił swoje. Dopiero wczoraj zaczął świtać mi w głowie spontaniczny i zapewne beznadziejny pomysł. Ale nie mnie to oceniać. Pozdrawiam i do nastęonego:*:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz